wtorek, 12 listopada 2013

Spostrzeżenia emigranta czyli o życiu w dwóch językach

Jak to jest, kiedy mamy tylko jeden mózg a dwa języki ? To tak jakby dwie osobowości. Bo przecież każdy język jest inny kulturowo, w jednym trzeba być bardziej bezpośrednim a w jednym milszym. 

Tak jest z językiem angielskim w Anglii. Trzeba się tego nauczyć. Polacy są zazwyczaj postrzegani jako zbyt bezpośredni i aroganccy. Nie dlatego że tacy jesteśmy, tylko dlatego że nasza znajomość języka angielskiego jest tak jakby kulturowo nieprzystosowana do realiów życia. Pozwólcie mi to wyjaśnić na przykładzie. 

Kiedy prowadzimy rozmowę w języku polskim, może ona brzmieć na przykład tak: 
- Jak myślisz, dlaczego jesteśmy postrzegani przez anglików jako aroganccy  ?
- Bo używacie języka angielskiego w sposób zbyt bezpośredni.
- Na przykład ? 
- O to pytanie, które właśnie zadałaś jest właśnie przykładem tej bezpośredniości.

Wersja kulturowo"angielska" tej rozmowy powinna brzmieć:
- Przepraszam bardzo, czy byłabyś tak miła i powiedziała mi, jak myślisz dlaczego jesteśmy postrzegani przez anglików jako aroganccy ?
- Ależ proszę bardzo, bo używacie języka angielskiego w sposób zbyt bezpośredni.
- Ach dziękuje bardzo. A Czy byłabyś tak miła i podała mi przykład takiego bezpośredniego wykorzystywania języka angielskiego przez naszych rodaków ?
 - ....
Warto też upchać 'please' gdzie się da. :-) 



Ale powróćmy do pytania "Jak się żyje w dwóch językach" ? A no oprócz posiadania dwóch osobowości językowych ciekawie się żyje. Ciekawie i wesoło.

Wiele razy przekonałam się, że mózg czasem nie nadąża za językiem. Przykładowo, rozmawiam przez wiele godzin tylko po angielsku, wychodzę z pracy, dzwoni telefon, widzę na wyświetlaczu, że to mama, ale jednak odzywam się po angielsku i nie dlatego, że przed własną rodzicielką chce zaszpanować jaka to wielka "angelka" ze mnie. To z winy mózgu, który nie zdążył się przestawić na drugi tor. W drugą stronę jest tak samo. Po rozmowie z mamą, ktoś anglojęzyczny się mnie o coś pyta a ja odpowiadam po polsku " tak". Znów mózg nie wyrobił na zakręcie i nie nadążył za językiem.

Zauważyłam też, że jak mózg jest zmęczony, rozkojarzony czy zwyczajnie śpiący to zaczyna zwalniać obroty, a wraz z nim zwalnia język i wybiera pierwsze lepsze słowa. Robię herbatę, dziadek stoi obok. Mówię, "dziadku podaj sugar" , Że co ? " No sugar, nie wiesz co to" ... Albo jak się zapędzę lub emocjonuje czymś, to mówię np. Ja nie rozumiem takich ludzi, którzy mają dwóch mężów albo dwóch żon. 

Zauważyłam też, że mózg uśpił funkcję "rozwój" w stosunku do języka, którego używam rzadziej. Zwyczajnie nie uczę się nowych słów, niby tam gdzieś są, ale jak ich potrzebuje, to ganiam jak głupia po tym mózgu i szukam w każdym zakamarku.  Kiedy mieszkam z anglikami, mówię lepiej po angielsku i słabo po polsku, kiedy z polakami to na odwrót.

Na początku myślałam, że to wynika ze słabej znajomości językowej i że trzeba to przetrenować jakiś czas. Mieszkając z Polakami, chodząc do pracy i pracując po angielsku pierwsze 10 - 15 minut zmiany otoczenia to był szok dla mojego mózgu. Idąc do pracy rano musiałam wprawić w rozruch mój mózg aby zaczął rozumować po angielsku, a po powrocie do domu do Polaków identycznie potrzebowałam rozruchu na przestawienie się na język polski.  Po 6 miesiącach mieszkania z Polakami myślę, że ta sytuacja nic a nic mi nie pomogła. W dodatku zauważyłam, że mój angielski tylko się pogorszył, a mój akcent stał się bardziej polski (poprzednio miałam podobno skandynawski, po mieszkaniu w Finlandii). 


Co śmieszniejsze, mój cudowny mózg postanowił nie odróżniać z czasem co jest w którym języku. Opowiadam rodzicom po polsku o pewnym człowieku, który jest z Lebanonu. Co to jest Lebanon się mnie pytają? No jak co? Przecież kraj. Chyba chodzi Ci o Liban? I ten szok, kiedy mój mózg doznaje olśnienia, że jednak po polsku to to jest Liban a nie Lebanon.

Mózg potrafi też się obrazić, miewam takie momenty w życiu, że mój angielski albo obecnie polski się uwstecznia, tak na parę dni, albo nawet i  na cały tydzień. Uwstecznia się na tyle, że gadać mi się z nikim nie chce. Obecnie mieszkam z anglikami i łapię się na tym, że zaczynam mówić po polsku wolniej i potrzebuje czasu, aby wyrazić to co myślę. Ba, nawet nie rozumiem co ludzie do mnie czasem mówią po polsku. Nie wiem jaki jest powód, ot przychodzi samo i odchodzi samo. Takie mózgowe fochy.  

Mawiają, że w nocy mózg odpoczywa, ale nie mózg niespokojnej emigrantki. Czasami śnię po angielsku, czasami po polsku, a dla urozmaicenia, w śnie, polak do mnie mówi po angielsku, a koleżanka angielka po polsku. Śni mi się moje rodzinne miasto, ulice, budynki, kawiarnie, wszystko polskie, jednak po chwili wsiadam do taksówki typowo angielskiej i podaje taksówkarzowi adres domowy. Nie powiem, całkiem mi się takie sny podobają, odjechane całkiem są.


Mawiają też, że języka się nie da zapomnieć. Jednak mój mózg zarejestrował takie zdarzenie, nie u siebie ale u innego mózgu. Jeden polski mózg mieszka w Wielkiej Brytanii od ponad 10 lat z ograniczonym kontaktem z językiem polskim. Mój mózg zarejestrował, że ten inny mózg pewne rzeczy tłumaczy z angielskiego na polski dosłownie, które w polskim języku wydają się brzmieć dziwnie. No przynajmniej dla mojego mózgu. Na przykład mój mózg był dość poirytowany słysząc w trakcie rozmowy: Opowiedz mi o tym, opowiedz mi o tym i opowiedz mi o tym. W języku angielsku " tell me about it" nie brzmi tak irytująco dla mojego mózgu jak "opowiedz mi o tym", bo... jestem przecież w trakcie opowiadania.

Pewnie trochę was zanudziłam tymi wywodami, ale musiałam to sobie gdzieś spisać, żeby za następne 10 lat sprawdzić, jak ten mój mózg sobie  radzi z dwoma językami, bo to, że radzić sobie musi, to jest pewne. Taki już los mojego mózgu, że musi "robić" na dwa języki. Wybaczcie za wszelkie niegramatyczne i niestylistyczne sformułowania, gdyż mój mózg jest obecnie na etapie zmiany angielskiego na polski i coś mu to opornie idzie.


 

czwartek, 4 lipca 2013

Przemyślenia z imigracji i jak to jest w Londynie

Czasem mam taki dół. Myślę sobie ja - imigrant. Odcięty od kraju, od rodziny, od znajomych od wszystkiego. I tak sobie myślę po co ja to robię, na co mi ? Czy typowy model życia - mąż, dzieci, dom- mi nie wystarcza ? A no nie. 

Ostatnio po rozmowie z kilkoma osobami i filozofowaniu na ten temat odczułam pewnego rodzaju ulgę. Przecież to że tak myślę, to wynika tylko i wyłącznie z nacisku społeczeństwa i ról społecznych. Jestem wolnym człowiekiem, który może robić z życie to co chcę, kreować to w taki sposób jaki chce. Czy zostanę czy wyjadę, czy nic nie zrobię to moje szczęście. 

Rozmowa z pewnym człowiekiem mi to uświadomiła. Analizował on swoje życie mówiąc, co osiągnął do dnia dzisiejszego. Nie ma żony, nie ma dzieci, nie ma willi z basenem, ale ma doświadczenia, poznał tylko cudownych ludzi, podróżował, zdobył tyle doświadczenia zawodowego międzynarodowego. To coś szczególnego. To dar - rzekł, ciesz się z tego że i ty tak masz. Bo to naprawdę coś cennego. Przynajmniej dla Ciebie.

Ciekawy sposób patrzenia na świat, pomyślałam. I tak zamiast się zamartwiać tym co inni powiedzą, co robię, czego nie robię, postanowiłam cieszyć się każdą chwilą w tym życiu. Czy to dobra czy zła do czegoś prowadzi. Bo tak naprawdę nigdy nie może być dobrze ciągle. Bez przykrości nie znalibyśmy smaku szczęścia, a po burzy zawsze wychodzi tęcza, w naturze jest równowaga. Trzeba być cierpliwym. Nigdy nie wiadomo. A czas ucieka, zamiast marnować go na nerwy, historie i teorie ludzi, lepiej przeżyć to tak jak się samemu myśli, co się samemu chce osiągnąć.


Na rodzinę zawsze przyjdzie czas. A kto wie czy nie szybciej niż się myśli. 

London jest specyficznym miejscem. Ludzie się tu czują bardzo samotni, szczególnie mężczyźni zauważyłam. Ale z takim przemieszaniem kulturowo-rasowym to nie trudno się dziwić. Ludzie są ciekawi inności, ale po jakimś czasie chcą swojego, a "swoje" jest bardzo ograniczone. Szczególnie w mieście gdzie relacje są strasznie powierzchowne, ludzie nie dbają o znajomości do tego stopnia w jakim robi się to w mniejszych miejscach czy miejscowościach.
Ma się takie poczucie, że jutro się pozna kolejne milion osób, jaki jest sens utrzymywania relacji z tą czy tamtą.Anglicy mają chyba to wbudowane w DNA takie zachowanie, raz Cię znają raz nie. Ale wychodzi na to że inni też tak mają. 

Zauważyłam to też na swoim przykładzie. Zaczęłam zwiedzać to miasto, chodząc, jeżdżąc. Samemu. Samemu można się oddać podziwianiu, iść tam gdzie się chce, zgubić się samemu i odnaleźć się samemu. I też można więcej ludzi poznać samemu. Ludzie są bardzo otwarci i zagadują na każdym kroku. Można się dużo od nich dowiedzieć o kulturze, o życiu, o ich zawodzie, o pochodzeniu. Na całodniową podróż rozmawiałam czy poznawałam średnio 8-10 osób. Chodzenie z mapą jest niebezpieczne. Wtedy prawie każdy się Ciebie pyta " Zgubiłaś się" ? "Pomóc Ci ? " Heh. Nie dziękuje. 

Nie uniknęłam też pytań wiecznie tych samych.
- Skąd jesteś ? Zazwyczaj jestem z Hiszpanii z Polski albo ze Skandynawii wg moich rozmówców.
- Masz specyficzny akcent - Nie możesz być z Polski, nie masz polskiego akcentu hahah.
- Ile masz lat ? -  20, 23, góra 25 . Ach jestem wiecznie młoda. 

- Jak to możliwe, że jesz takie tłuste jedzenie i jesteś taka chuda ?  To mi uświadomiło, że jedzenie jest tutaj naprawdę tłuste i nie zdrowe. Nauczyło mnie to sprawdzać składu tłuszczu węglowodanów i innych. Niektóre sklepy nawet mają taki kod jak z sygnalizacji świetlnej. Np zawartość tłuszczu w paczce czipsów przy tym czerwona kropka, ilość soli - pomarańczowa,coś innego - zielona, coś innego- inny kolor z tych trzech. I tak jak jakiś produkt ma za dużo czerwonych kropek oznacza, że Cię utuczy. Heh. Dobrze wiedzieć zanim się utyło. 

- Inne często zadawane pytanie brzmi - Czy wyszłam już za mąż ? Nie czy mam chłopaka, nie czy jestem zaręczona chociaż, od razu czy wyszłam za mąż ?

I tak mogę poznać tylu ludzi, niektórzy nawet chcą numer telefonu, ale tak naprawdę nie wiem po co. Bo i tak nigdy się potem nie kontaktują. A nawet jak się kontaktują to mija taki czas, że ja już nawet nie pamiętam kto to był. Bo skoro tyle ludzi na co dzień poznaję, nie jestem w stanie. A tym bardziej skoro mam problem zapamiętywaniem imiona już w ogóle imion innych narodowości.

Co mnie najbardziej przeraża, to wszech obecne istnienie narkotyków tutaj. Jak się jest tego nieświadomym to może dobrze a może nie, ale ja się kompletnie na tym nie znam. Jednakże ludzie którzy się znają, potrafią zauważyć prawie w każdym w niektórych miejscach jeśli ktoś spożył coś. To jest tragiczne, muszę się nauczyć tego rozpoznawać. Ostatnio nawet poznałam kogoś i typowa gadka - Skąd jesteś? - Z Polski. - Aaaa... To fajnie, ostatnio dostałem jakąś pigułę od takiego polaka, macie dobry towar. WTF ... ?!! Tragedia, myślę sobie.

I dopiero teraz, średnio po 6 miesiącach mieszkania w tym mieście, kiedy już się w miarę zaadaptowałam i wiem gdzie są niektóre rzeczy i jak wrócić do domu w dzień i w nocy mogę zacząć się bardziej przyglądać rożnym zjawiskom. Życie ludzi nigdy nie przestanie mnie fascynować.

W najbliższym czasie zamierzam się przyjrzeć zjawisku kodów pocztowych w Londynie. Ma to podobno ogromne znaczenie gdzie się mieszka. Można człowieka zaszufladkować, może zrobię taki test, i jak już się rozeznam w tych kodach, to zacznę się przedstawiać, że jestem z takiego albo takiego, żeby sprawdzić reakcję i o co w tym wszystkim chodzi. Na razie tylko wiem, że jest podział na bogate i biedne, trendy i nudne dzielnice. Każda dzielnica coś oznacza.

I tyle z moich przemyśleń na dziś, w ten piękny słoneczny dzionek :-)

niedziela, 16 czerwca 2013

Zachodni Standard

Po jakimś czasie zamieszkiwania za granicą mam takie uczucie, że chciałabym wrócić do domu i sprawdzić jak to jest... Tak na parę dni na tydzień może.

I tak sobie myślę, że za każdym razem moje odczucia są identyczne. Tak samo się czułam jak mieszkałam w Finlandii , i podobnie mam jak mieszkam w Anglii.

Wielokrotnie słyszy się o zachodnim stylu życia, o zachodnim standardzie ale są to tylko takie słowa, których zazwyczaj chyba nie rozumiałam. Różnica pojawia się właściwie wtedy, gdy wybiorę się na trochę do domu, bądź zetknę z kimś kto przyjedzie z Polski.

Do końca jeszcze tak nie wiem czym jest ten zachodni standard. Ale parę dni temu miałam znowu to samo uczucie. Poszłam na pewne szkolenie, warsztat. Przyjechała delegacja z Polski, z Krakowa.

Standard szkolenia był ...polski.
Nie było długopisów, ani kartek do pisania, była kawa i herbata a na lunch poszliśmy do.... pizza hut na koszt własny :-) Nie było notatek ani możliwości dokupienia pewnych rzeczy dostępnych zazwyczaj na tego typu szkoleniach.

No cóż, sobie pomyślałam. Polski naród jest oszczędny i zawsze był oszczędny. Każdą złotóweczkę w kieszonkę chował. Czego by się tu spodziewać.

Ale skoro rzecz się dzieje w Londynie, skoro się za tą rzecz zapłaciła to wyobrażałam sobie przynajmniej, że :
- powinny być zapasowe długopisy,
- zapasowe kartki do pisania
- zarezerwowane miejsce w fajnej restauracji z posiłkiem wliczonym w cenę,
- jakieś notatki czy ładnie przygotowany skoroszyt z warsztatów,
- jakieś owoce warzywa, mini kanapki czy cokolwiek małego do przekąszenia podczas przerwy kawowej.

No cóż.... Nie spełniło to spotkanie moich oczekiwań, oprócz treści merytorycznych. Ale to zdarzenie dało mi do myślenia. Jak bardzo się zmieniamy tkwiąc w innej kulturze w innym standardzie. Mając zupełnie inne przekonania. Zmieniając je pod wpływem przeżyć i doświadczeń z innej kultury.

To takie smutne pomyślałam. Znam wielu, którzy mieszkają w tym kraju wg polskiego standardu nadal. Ale smutne jest to, że w momencie gdy mam ochotę wrócić i zobaczyć jak to jest. Okazuje się, że jest nooo... inaczej, jeszcze zanim dotrę do swojego kraju.

Zabawna sytuacja się zdarzyła na tym spotkaniu także z tablicą. W sali była tablica interaktywna, po której można było pisać specjalnym pisakiem. Ale pani prowadząca chyba była taka zestresowana, że wielokrotnie mówiła, że mogłaby coś napisać, ale nie ma tablicy. I też wielokrotnie ktoś jej podpowiadał, że to jest taka tablica, można wyświetlać tekst z rzutnika i jednocześnie na niej pisać. No cóż... Chyba zbyt zaawansowana taka technologia dla naszej pani :-)

I tak jakoś mnie takie rozmyślenia wzięły...

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Anglia Anglii nie rowna

Po jakims czasie mieszkania w Sheffield, wrocilam do domu, do Polski aby odpoczac psychicznie i zreperowac wszystko co zostalo nadpsute.

I co zauwazylam? Wracajac z Finlandii moje pierwsze wrazenia byly w stylu' O jaa.... Dlaczego ja tu musze wracac, do tego nieorganizowanego swiata, okropnego powietrza i mieszkania z rodzicami'.
Wracajac z Sheffield myslalam ' O jaaa... jak dobrze byc w domu, w cieplutkim pokoju,posrod cywilizacji'

Na podstawie tych moich odczuc, mysle ze jakby postawic Finlandie i Anglie(choc w tym przypadku Sheffield) to mozna by powiedziec ze leza po dwoch przeciwleglych stronach w komforcie zycia. A Polska jest tak gdzies po srodku.

W Sheffield sie mieszkalo tak sobie, domy jak z epoki kamienia lupanego,jeden gorszy od drugiego. Komfort zycia do ktorego bylam przyzwyczajona, zostal zmieniony o 360 stopni.



Jak bylam mala zawsze chcialam byc ksiezniczka i mieszkac w zamku. Gdy doroslam to marzenie sie spelnilo. Mieszkalam w zamku, bylam ksiezniczka noszona na rekach, wozona prywatnymi powozami (taksowkami), karmiona. Tylko nikt w dziecinstwie mi nie uswiadomil, ze w zamkach jest lodowato, bo kamienie nie trzymaja ciepla, a ksiezniczki sie chlodno i oschle traktuje.

W dodatku legenda magicznego kraju, z magicznymi sklepami i bankami calkowicie prysnela. Kraj w ktorym mieszka najwiecej obcokrajowcow, wydal sie najbardziej im nie przyjazny. A przynajmniej Sheffield.

W dodatku co jakis czas slyszalam od miezkancow  'Czy ty jestes stad ? Bo masz taki London Look'

London look? O co im chodzi sie zastnawialam. Jaki London look. I tak sobie nad tym myslalam i sie zastnawialam.

Kiedy przeprowadzilam sie do Londynu to dopiero wtedy to pytanie nabralo sensu.
Nawet mamy taka reklame w Polsce 'Rimmel- get the London look'. Zawsze wydawala mi sie bezsensowna. Teraz dosszlam do wniosku ze ten London look to jest cos pozadanego przez tutejszych mieszkancow.

Ale co to jest wlasciwie ten London look ? Nic wiecej jak sposob ubierania sie, wyglad. Sklasyfikowalabym go jako normalny Polski, elegancki codzienny wyglad kobiety. Bo trzeba przyznac ze Polki sa bardzo eleganckie. Anglicy tacy nie sa. Obcokrajowcy ktorzy tu dluzej mieszkaja tez tacy nie sa, asymiluja sie z kultura angielska, polegajaca na wlozeniu na siebie byle czego, w najrozniejszych kolorach i stylach. Ubranie futra do klapek, albo adidasow do plaszcza bez wzgledu na pore roku i aure. Co wiecej nie dziwi to nikogo ze latem ludzie chodza w kozakach a zima w krotkich rekawkach i klapkach, panuje wolnosc stylow i kolorow. A ze nie jest to gustowne dla oka to juz inna sprawa.


Zbierajac rozne opinie na temat Anglii, i zastanawiajac sie czy wszystko tutaj wokol jest takie jak Shefield dowiedzialam sie ze Londyn to nie jest Anglia - sami tu obcokrajowcy, a mniej anglikow.Toz to majac w glowie ten swoj London look, doszlam do wniosku ze skoro moj look nie nadaje sie na Sheffield to moze sie wpasuje w londynski. Zatem postanowilam zapoznac sie z Londynem.






piątek, 19 kwietnia 2013

Tak zwana kariera w korporacji...

Ostatnio przeczytałam gdzieś, że

" im bardziej pchasz się w górę, tym więcej dostajesz po głowie. Wydawało mi się, że jeśli mam pasję i jestem ambitna, jestem w stanie osiągnąć sukces..okazałam się jednak być naiwną..Showbiznes to trochę taka brama, jeśli chcesz ja przekroczyć, zaczynają do Ciebie strzelać. Trzeba być człowiekiem z żelaza." 

No i cóż można powiedzieć że to cała prawda.


Od zawsze chciałam pracować w korporacji. Od czasu moich wojaży zagranicznych zawsze sobie myślałam jak to fajnie byłoby współpracować z obcokrajowcami. Jak to fajnie podejmować wyzwanie usiłowania zrozumienia obcokrajowców i ich kultury zachowania. Wydawało mi się, że korporacje międzynarodowe są do tego przystosowane, mają różne programy, wiedzą co robią.

Bazując na moim doświadczeniu z życia, studiów i pracy w Finlandii uważałam, że ludzie którzy mają styk z obcymi kulturami są do tego przyzwyczajeni. Och jak bardzo się pomyliłam.

Jak na ironie losu w kraju w którym istnieje chyba najwięcej obcokrajowców w Europie ludzie wydają się najbardziej nie przystosowani, nie przyzwyczajeni. A w dodatku zamiast szerzyć zrozumienie dla odmienności zdania, wyglądu , kultury raczej się poszerza nienawiść i dyskryminację. W gazetach występują artykuły z chwytnymi nagłówkami i komentarzami : Rumuni znowu opanowali centrum miasta! Mieszkają na trawie, trzeba ich wykurzyć!

Nie przyjechałam tutaj tak jak wielu, z braku pracy, z poszukiwania lepszego życia. Przyjechałam tutaj na zaproszenie samej firmy dla której pracowałam w Polsce. Jakby się mogło wydawać spełnienie marzeń. Rozpoczynając karierę w korporacji w rodzimym kraju po dość krótkim czasie "awansowałam". Ile to ludzi mnie za to znienawidziło, było mi gotowych wbić nóż w plecy z zazdrości. Starałam się tym nie przejmować. Wiedziałam jak jest u nas w kraju, że każdy pod każdym kopie dołki, z taka utopijną wiarę w dobro człowieka starałam się tego nie zauważać i dalej robić swoje.

Można powiedzieć, że od początku wszystko było źle, źle zaplanowane, źle zorganizowane. Starałam się i tego nie zauważać i dalej brnęłam w to co mi zaoferowano. Nikogo do pomocy. A w dodatku gigantyczne nieporozumienie co do roli jaka będę wykonywać.

Firma uważała, sądząc po moich umiejętnościach, doświadczeniu, że przyjeżdżając do nich odmienię ich los. Z miesiąca na miesiąc widziałam jaki tam absurd i anarchia panuje. Jeszcze bardziej absurdalne wydawało mi się to, że sami są w stanie przyznać się do tego, że głęboko wierzyli, że odmienię ich nędzny los. Wykorzystując mnie oczywiście jak jakiegoś niewolnika.

Po pewnym czasie zauważyłam taka tendencję, że Anglicy robią o jakieś 80% rzeczy mniej. Obcokrajowców się po prostu bardziej wykorzystuje no i a co tam taka Polka, ona będzie się cieszyć ze wszystkiego.

SZPIEGOSTWO
Wydaje się ze, ludzie od dawien dawna są przyzwyczajeni do szpiegowania i uznają to za coś naturalnego. Na osiedlach panuje  tzw " Neighbourhood watch" i wszyscy na siebie kapują. W szkole dzieci są podpuszczane aby skarżyły na siebie, jeśli krzywda się w domu dzieje to by dzwonili na specjalna linie pomocy. Na ulicach wiszą plakaty " Zapłać 3 funty, zrzuć się na wypłatę dla pomocnika" i hasło reklamowe z dzieckiem w tle..'  w końcu znalazła odwagę by zadzwonić i powiedzieć co się w domu dzieje" 

I tak mnie także dotknęła inwigilacja. Byłam szpiegowana 24 h na dobę. W domu przez współokatorkę. W pracy przez przełożoną. Zostałam obdarta z prywatności. Starałam się to jakoś zaakceptować, bo już wcześniej słyszałam, ze niektórzy mają inne poczucie prywatności. Każdy mój  mail był przeglądany, wydaje się każdy moment obserwowany, moje samopoczucie z minuty na minutę rejestrowane, rozmowy telefoniczne podsłuchiwane. Czy to w pracy czy to w domu. Czy to nawet na Facebooku. Dziwiło mnie, że gdy było mi smutno, tak po prostu beż żadnego powodu i wstawiłam sobie smutną minkę na Facebooku, właścicielka mieszkania pomimo, że nie miała dostępu do mojego Facebooka była informowana przez kogoś innego, że czuję się źle i że trzeba się mną zająć. I zaraz mnie wołała na rozmowę.No masakra jakaś!

Z jednej strony wydaje się to być pozytywnym zachowaniem, bo niby ktoś dba stara się pomóc itp. Ale skoro każdy moment mojego życia jest rejestrowany to do jasnej ciasnej gdzie tutaj jest miejsce na moją prywatność na przeżywanie emocji w samotności. Taka jest dola człowieczeństwa. Jak chce sobie popłakać to czasami chce sobie popłakać i tyle!



CZY MY MIESZKAMY NA DRZEWACH ?
Na powitanie dostałam instrukcję użytkowania czegokolwiek. Nauka zdejmowania butów przed tym jak się wchodzi do mieszkania, jak używać pralkę, jak używać ciepłej wody do kąpieli. Pokornie znosiłam robienie ze mnie idioty, który chyba żyje na drzewie a nie w cywilizowanym kraju. Nie było dla mnie miejsca w lodówce, nie było dla mnie miejsca w szafkach. Nie mogłam nawet szafek dotknąć bo właścicielka trzymała swoje 3 rowery na środku kuchni. Żeby dostać się do szafek trzeba było je przesunąć. Okazało się, że nie mam prawa dotykać rowerów bo jestem nieczysta. Nie mam prawa dotykać niczego bo właścicielka dostawała białej gorączki. Byłam traktowana jak taki insekt, który się nie potrzebnie pałęta. Dlatego po jakimś czasie postanowiłam zrezygnować z użytkowania kuchni i pokoju gościnnego czy czegokolwiek co by mogło wywołać złość u mojej Pani. Nie kupowałam jedzenia, nie używałam kuchni w domu. Starałam się zjadać posiłki w pracy, kupowałam mrożonki i tam odgrzewałam. Czasami zostawałam dłużej wiedząc, że w domu nie ma możliwości takiej. Co najważniejsze starałam się nie narzekać bo myślałam, że tak musi być.

Szukałam sobie mieszkania, starałam się schodzić mojej Pani z drogi ale nie do końca mi się udawało. Pewnego razu nawet starałam się powrócić do przygotowywania posiłków w kuchni w domu, ale jak kupowałam coś i wsadzałam coś do lodówki to zostało to objęte natychmiastowych wyrzuceniem z lodówki bo moja Pani nie miała miejsca na swoje produkty, których było miliony. I nie interesowało ją to, że ja chciałabym chociaż 20 cm kwadratowych w tej lodówce.

W domu było zawsze zimno, wręcz lodowato szczególnie gdy padał deszcz. Siedziałam po pracy ciągle pod kołdrą i pod kocem i tak samo też spałam. Szczyt mojej wytrzymałości nadszedł, kiedy wróciłam pewnego dnia do domu i nie znalazłam mojego koca w moim łóżku, co oznaczało, że zaraz zamarznę. Zastanawiałam się co się z nim stało. Przypadkiem przechodząc przez pokój z wiszącym pranie zauważyłam go tam. Był mokry! Nici z ogrzania się. Myślałam, że zwariuje. Siedząc w grubych swetrach było mi tak zimno, że zastanawiałam się jak ludzie mogą funkcjonować w takich warunkach. Zdjęłam koc z suszarki rozzłoszczona, że moja Pani jest w stanie wejść do mojego pokoju i grzebać mi w łóżku zabrać mój koc i bez pytania go wyprać. No gdzie jest jakakolwiek prywatność się pytam ? Może powinnam tam moje majtki brudne też zostawić, to chciałaby je wyprać.... Postanowiłam nie robić o to awantury bo przecież muszę być grzeczna. Ale nie!! Moja pani przyszła do mnie po jakimś czasie i krzyczy na mnie gdzie ukradłam jej koc!!! No tak bo przecież Polacy to złodzieje... Dlaczego ukradłam jej koc. Ja na to, że dlaczego ona wyprała mój koc, dlaczego w ogóle weszła do mojego pokoju i wyjęła go z łózka!! Co się okazało, ona miała taki sam ale nie znalazła go w swoim łóżku, wiec wlazła do mojego pokoju i zobaczyła ze tam leży i pomyślała, że to jej.
Ochhhhh.... Ochhhh.... No myślałam, że się zastrzelę. Co to jest w ogóle za traktowanie do jasnej choinki. Jakieś wyzywanie mnie, branie moich rzeczy. Jedyną rzeczą o której wtedy myślałam było wyprowadzenie się stamtąd jak najszybciej byle gdzie.


PORAŻKA NIE TAKA ZŁA
I tak to oto moi drodzy czytelnicy zapoznałam się z tym cudownym krajem od tej negatywnej strony, po to aby po jakimś czasie zapoznać się z pozytywną :-)

Po całkowitej porażce w każdym wymiarze życia, nadszedł czas coś zmienić' Porażka jest niezbędna do osiągnięcia sukcesu'. stwierdził kiedyś Brian Tracy. Myślę, ze czym więcej porażek w życiu się odnosi tym więcej sukcesów. Podobnie jak Thomas Edison, który pracując nad wynalezieniem żarówki, dokonywał tysięcy eksperymentów, które kończyły się fiaskiem.Za każdym razem musiał od nowa tworzyć próżniową szklaną bańkę i próbować z innym materiałem. Nie poddawał się jednak i szukał dalej. Dzięki temu któraś z kolei próba została uwieńczona sukcesem. Ludzkość otrzymała światło elektryczne.

Kiedyś przeprowadzająca z nim wywiad osoba zapytała: „Jak to się stało, że po tylu porażkach wciąż pan wierzył i szukał?”Na to zdumiony Edison odpowiedział: „Ależ, proszę pani, porażki, jakie porażki? Ja tylko wykluczyłem tysiąc materiałów, które nie nadawały się do wykorzystania w żarówce”.

Także ta odniesiona porażka, przyczyniła się niejako by do mojego ówczesnego sukcesu, jestem przynajmniej zahartowana w boju do pracy w szeregach okrutnych korporacji :-)



niedziela, 29 lipca 2012

Brytyjskie ceny jak polskie, troche o jedzeniu i striptiz

Spostrzeżenia z ostatniej chwili :

1. Brytyjczycy są zdystansowani. Potrzeba czasu aby ich poznać, aby się oswoili i weszli w jakieś głębsze relacje z człowiekiem. Zauważam tutaj pewne podobieństwo do Finów, mam nadzieję, że nie potrzeba aż tyle czasu aby  poznać Brytyjczyków.

2. Pewna kobieta objaśniła mi jak odróżniać kluby ze striptizem od zwykłych klubów. Na moje polskie oko to po nazwie nie da się tego za bardzo odróżnić. I tak jednym z przykładów jest "Klub Dżentelmena" , albo "New club with leisure place". W życiu bym nie odgadła, że to kluby ze striptizem.... Ponadto chciałam do jednego takiego wejść (żeby zobaczyć jak wygląda), panowie pilnujący przy wejściu zapraszali mnie z szerokimi i otwartymi ramionami ale chyba raczej do pracy... niż do zwiedzania.

3. Kwestia jedzenia. Jedzonko jest dobre, dużo różnych sklepów i marketów, także z międzynarodowym jedzeniem, a w Tesco i innych międzynarodowych specjalistycznych sklepach, pełno polskich produktów. 
Dlatego też nie mam problemu z dostaniem ogórków konserwowych, flaków, czy polskiego mleka. Występują często różne promocje, a jak produkt ma 3 dni do końca daty ważności to jego cena spada o 50 %. I tak np kupiłam ostatnio 2 butelki 2 litrowe niezdrowej Fanty i Sprite'a za 1 funta = ok.5 zł chociaż data ważności nie była jakaś krótka. Znalazłam przypadkiem inny market, który nazywa się ASDA,  i tam rzeczy są jeszcze tańsze. Powiedziałabym , że niektóre nawet tańsze niż w Polsce. W dodatku to nasze osiedlowe tesco koło domu zrobiło ostatnio takie ogłoszenie, że jeżeli znajdziemy jakikolwiek produkt , który jest w tesco tańszy w innym z 3 marketów (min Asda) i inne których nazw nie pamiętam to należy pokazać rachunek z ceną tego produktu a dostanie się jakiś Voucher do wydania za darmo na produkty w tesco. Hah, nie ma to jak przyciąganie klienta. Myślę, że taka polityka konkurencji działa pozytywnie na klienta, który ma szansę kupować tanio pod domem.



    Jak mi tego Kubusia w Finlandii brakowało ..... ;) Szkoda, że nie ma soków marchewkowych z Marwittu.



4.Ceny wielu produktów są mega niskie. Tak niskie ze w porównaniu do zarobków to chyba ludziom dobrze się żyje.

- Drogi jest transport i wynajęcie pokoju. Nawet wynajęcie mieszkania wydaje się tańsze od wynajęcia pokoju. Ceny są mniej więcej takie same. 

- Rachunki za gaz prąd wodę, mniej więcej takie jak w Polsce. Z tym, że dochodzi podatek lokalny za mieszkanie w ładnej okolicy, czym bliżej centrum tym wyższy...

- Sprzęt AGD, RTV, ubrania, dekoracje, samochody fastfoody, ceny takie jak w Polsce. Jednakże tych rzeczy wcale nie trzeba kupować. Istnieje taki portal jak Freecycle. org, gdzie ludzie oddają za darmo różne rzeczy , których już nie potrzebują, albo które kupili za duże za małe, złe. Można tam znaleźć dosłownie wszystko, zaczynając od mebli, książek, wszelkich pierdółek mikrofalówek , po ubranka dziecięce, dla dorosłych rowery i inne takie. Nawet ostatnio ktoś skuter oddawał. Kwestia tylko taka czy się będzie wybrańcem takiej osoby. Jest też portal gumtree, który funkcjonuje także u nas w Polsce, ale nie w Bydgoszczy jeszcze, gdzie ludzie za symboliczną cenę odsprzedają różne rzeczy. Trzecią możliwością są tak zwane Charity shops, które działaniem są podobne do Second hand shopów ale pieniądze zazwyczaj symboliczne przeznaczają na jakieś cele dobroczynne. Ja osobiście nie byłam jeszcze w żadnym dopiero się dowiedziałam o istnieniu tego, aczkolwiek widziałam po drodze sklep Charity shop dla psów, ale pomyślałam, że zbierają pieniądze na psy a nie że tak to działa właśnie.

- Kupno domu też wynosi tyle ile powiedziałabym mieszkanie gdzieś w okolicach Warszawy.

- Ostatnio też odkryłam, że można samochód wynająć za jakieś 90 funtów tygodniowo. 

- Nie wiem jak w restauracjach bo w niewielu byłam, ale myślę, że tam ceny są troszkę wyższe jednak. 

- Telefony komórkowe są za darmo. Będąc w Polsce chciałam sobie kupić jakiegoś tam najnowszego wypasionego samsunga, żeby mieć i używać też jako nawigacji, skoro się tutaj ciągle gubię. I dobrze, że tego nie zrobiłam. Bo wszelkie oferty jakie u nas znalazłam to były typu telefon - 500 zł i 70 zł abonamentu. Tutaj ten sam telefon dają za darmo w abonamencie 10 - 15 funtów (w przeliczeniu na oko - 10 razy 5 równą się 50 zł )

- Konto w banku też jest bezpłatne, tak samo było w Finlandii i tak samo jest tutaj, tylko u nas w Polsce niektóre banki nadal zdzierają na czym tylko mogą i na każdej pierdułkowej operacji. Ponadto jest milion bezpłatnych bankomatów bez żadnych prowizji i innych takich.

5. Brytyjczycy lubią być skromni. Mam poczucie , że u nas to panuje takie przekonanie, że trzeba się pokazać, trzeba zabłyszczeć, czymś nowszym , lepszym , fajniejszym. Mam wrażenie, że Brytyjczycy raczej mają sentyment to rzeczy starych, przestarzałych. Samochody, które my postrzegamy za lepsze to jest jakieś prawie wyścigowe, jakby popatrzeć na kierowców to tylko obcokrajowcy nimi się poruszają, zazwyczaj ciemnoskórzy. Także na moje pytanie zadane Brytyjczykowi jaki wolałby samochód padła odpowiedz ten starszy, najlepiej ala Syrenka.Motywów takiego wyboru jednak nie udało mi się ustalić.

Budynki w Sheffield niczym zamki


Trzeba na początku wspomnieć o tym, że miasto jest ciekawie położone. Centrum jest tak jakby w dolinie a czym dalej od centrum tym się powierzchnia ziemska wznosi. I tak tereny mieszkalne zazwyczaj znajdują się na wzgórzach. Dzięki temu z wielu miejsc w tym mieście można podziwiać piękne widoczki, na inne domki czy nawet na park narodowy nieopodal.

Istnieje kilka rodzajów budynków. Zaczynając od takich najstarszych zbudowanych z czerwonej cegły, które można podzielic na 2 typy albo nawet 3 typy budowli.


Takie stare budynki, które są zazwyczaj na dalekich obrzeżach miasta, zbudowane z tej czerwonej cegły, są według mnie najmniej atrakcyjnym rodzajem budowli. Piszę według mnie bo Brytyjczycy mają swój własny gust i podejrzewam, że idąc tropem uwielbienia staroci, dla nich takie budynki są wiele warte. Nie drążyłam tematu, gdyż zadając już pytanie czy wg ciebie Brytyjczycy lubią takie stare budynki, zostałam obdarzona cudowną odpowiedzią pod tytułem " Jakie stare budynki ??? " Tak więc czyniąc to gustowne faux - pas, postanowiłam nie kontynuuować i pogarszać jeszcze bardziej sprawy.

Za trochę lepsze według mnie można by uznać takie budynki :

  

A już za budynki lepszej kategorii takie :



Są jeszcze budynki zbudowane z żółto - szarej cegły bądź kamienia. Te mi chyba najbardziej przypadły do gustu.  










 Tak sobie chodząc po tym miasteczku i zwiedzając i podziwiając te piękne budynki, zaczęłam się zastanawiać nad tym kto tam w nich mieszka i jak one w ogóle wyglądają od środku. Normalnie pewnie nikt by mnie nie wpuścił. Przypadkiem wpadłam na genialny pomysł w jaki sposób dostać się do środków tych moich zamków. Zaczęłam przeglądać w Internecie różne oferty wynajmów pokoi i powybierałam sobie kilka które mi się spodobały, właśnie z takich najróżniejszych typów budowli. Ciekawa byłam jak one wyglądają ale też postanowiłam to potraktować jako eksperyment socjologiczny, zobaczyć jacy są ludzie, jacy są Brytyjczycy mieszkający w tych domach i jak się będą do mnie odnosić. A że ze mnie dusza towarzyska to bez problemu wyruszyłam w bój. 

Umówiłam się z ludźmi i zaczęłam spotykać odwiedzając ich domy. Najróżniejsze w różnych zakątkach miasta. Dzięki temu rozpoznałam troszkę teren. Poznałam parę ludzi ale ciekawych okazów było tylko kilka. Poznałam więc szaloną Irlandkę, która wyglądała bardziej na hiszpankę i która śmiała się co jakiś czas tak jakby z automatu nawet jak nic śmiesznego nie mówiłam. Heh.

Poznałam też mężczyznę, który chyba szuka żony, bo był sam, i był mi mega pomocny, chciał mnie przywozić i odwozić i w ogóle co tylko sobie zażyczę, generalnie nie mogłam się z nim dogadać, bo nie rozumiałam za wiele co mówi. O tyle był ciekawy , że jego mieszkanie było najbardziej zbliżone do kategorii mieszkań które występują u nas w Polsce i które było powiedzmy, że w jakimś tam stopniu podobne do mojego.  Czyli w bloku, z garażami na osiedlu z trawkami boiskami śmietnikami umieszczonymi w jednym miejscu i klatką schodową w bloku. 

Ów mężczyzna był na tyle pomocny, że chciał mnie zawieźć do kolejnego mieszkania i nawet jak mu odmawiałam mówiąc, że muszę się skontaktować dzwoniąc do kolejnej osoby go nie zniechęciło. Moje tłumaczenia, że nie chce dzwonić do nikogo bo mam ograniczony budżet na telefon i muszę dotrwać do wypłaty spowodowały, że wyrwał mi kartkę z ręki sam zadzwonił pod numer i podał mi telefon abym porozmawiała. HAH. 

Kolejna właścicielka była emerytką i miała naprawdę wypasioną chatę. Była też interesującą osobą. Opowiadała jak jej mąż dużo po świecie podróżował i po Afryce a ona sama w domu wychowywała dzieci.
Pokazała mi swój zamek, który naprawdę był duży i ładny. Wyglądał mniej więcej tak :





 3 powyższe zdjęcia nie są zrobione przeze mnie bo chyba bym nie odważyła się robić zdjęć czyjeś posesji jak ktoś mi ją pokazuje, ale z ego co widziałam, to szperając w Internecie, można by powiedzieć, że tak wyglądał mniej więcej jeden z 10 pokoi tej kobiety.

Zadziałała też na nią typowa sztuczka autostopowa, której chyba użyłam nieświadomie ( bo już tak mam ją głęboko we krwi) która w skrócie mogłaby brzmieć "ludzie chcą czynić dobra, tak samo jak inni ludzie" albo "ludzie nie chcą być gorsi od innych, nawet w czynieniu dobra" A chodzi o to, że owa dama zapytała się mnie kim był młodzieniec, który mnie przywiózł i czy to mój znajomy. Ja odparłam,że nie , że to poprzedni właściciel mieszkania, które oglądałam przed tym i postanowił być tak miły i zaproponował, że mnie odwiezie. I wspomniałam, że to dobra sztuczka marketingowa.Ona za to postanowiła odwieźć mnie do domu. Dobra moja i tak się wytraciłam na transport publiczny tyle że lepiej nie myśleć.

Inną ciekawą a może trochę kontrowersyjną osobą, była pewna inna kobieta, która na zapytanie o dostępność pokoju zażądała referencji , statusu zatrudnienia, wysokości zarobków i innych danych których się zazwyczaj nie podaje. Odpisałam jej tylko, że napewno będę w stanie zapłącić za czynsz i że jej nie podam, noooo.... i się więcej nie odezwała :)

Ogólnie spodobała mi się ta niekonwencjonalna forma zwiedzania i pewnie będe ją kontynuuować dopóki moja ciekawość nie zostanie zaspokojona. Aż żal, że nie wpadłam na ten sam pomysł w Finlandii.


Update: 27.07


I tak kontynuując moje zwiedzania mieszkań, zadając różne pytania i udając, że chce się wprowadzić doszłam do wniosku, że dom dla anglika odgrywa zupełnie inna rolę niż polski dom, lub jeśli wolno mi porównywać wogole w ten sposób, no może do polskiego domu w moim rozumieniu. A w moim rozumieniu polski dom to taki , który jest ładny pokazowy i na tyle duży aby przyjąć w nim ewentualną rodzinę albo gości. Jest pewnym rodzajem dumy osobistej. 


Brytyjski dom służy głownie do przebywania i spania w nim. Goście są niemile widziani a tym bardziej na noc. Zapytałam się jednej kobiety podczas zwiedzania domu jak się zapatruje na rzecz taką jak przyjmowanie gości na kawę, a ona mi na to że to niby ok, a jak na noc to chociaż nie chciała być nie miła, to wywnioskowałam z jej odpowiedzi, że jednak nie. Bo na noc ? Po co na noc, jak ludzie mają swoje domy to po co nocować u kogoś ? A jak to byłby mój facet ? To też nie bardzo. Brytyjczycy wolą się spotykać w pubach lub gdzieś tam indziej.

 

czwartek, 19 lipca 2012

Komunikacja w stylu brytyjskim

1. Wiele rzeczy jest opisane słowami. Znaki drogowe, ostrzeżenia, zasady. To co mam na myśli najlepiej chyba zobrazują foty. Po co się głowić zapamiętywaniem znaczeń, znaków regułek i sposobów zachowania, skoro można przeczytać. My się ich uczymy i jak wynika z życia rzadko kiedy umiemy zastosować.




To było jak jechałam jeszcze z lotniska z Liverpoolu, Peak District się nazywa to miejsce, bardzo ładny park narodowy. No ale REDUCE SPEED NOW, broń boże później...




Look left, ale może najpierw look down, żeby to przeczytać :) A jak się uważnie przyjrzeć , to po drugiej stronie pasów jest Look right :D




No właśnie... Co autor miał na myśli ?  Taxi Only ? Zbyt oczywiste by było tak oczywiste ?




Można by się pokusić o teorię, że Brytjczycy po prostu lubią słowo " only"  Bishop wyróżniony. Jednego dnia kupię farbę  i na taki miejscu parkingowym napisze " Polish only"  czy cuś....


 Jeśli już mówimy o parkingach.... Dość ciekawe podejście do tych przesłodkich istotek na naszej ziemi... 
Dogu mój drogi jesteś spragniony ? To Nie Sprite, ale WODA przy własnym parkingu ugasi Twoje pragnienie !


I kontynuując wątek zwierząt, moją uwagę przykuł napis na klatce w zwierzyńcu. Najbardziej punkt 7. Kurczę, że to przeczytałam a byłam o włos od tego by spróbować tego jedzenia...
Jako ciekawostkę mogę dodać, że względy higieny i czystości są trochę inaczej traktowane niż u nas. Przy powiedzmy co 3 zagrodzie, był kranik z mydełkiem i prośbą : Głaskałeś zwierzę ? Proszę umyje ręce :)


To znalazłam w dzisiejszym autobusie. Z powodu szybkości nie wyszło za wyraźnie dlatego napisze tu : Please respect other passengers do not place your feet on these seats. To chyba dotyczy tylko tych nad którymi to wisiało, na inne można się rozkładać... hmmm...



No to tyle z ciekawostek informacyjnych, jak znajdę więcej to dodam.


2. Sposób rozmowy.  


Mam wrażenie, że Brytyjczycy mają zupełnie inne wyczucie jeśli chodzi o rozmowę. Z mojej perspektywy wygląda to tak jakby sobie przerywali nawzajem i rozmawiali o zupełnie dwóch niepowiązanych światach. Inaczej wyglądają te rozmowy między obcokrajowcami a inaczej miedzy obcokrajowcami a anglikami. Wygląda to mniej więcej tak. Powiedzmy siedzi sobie grupka osób przy stole i jedna osoba zaczyna mówić o książkach, obcokrajowcy ( w rozumieniu wszyscy my-nie anglicy) kontynuują rozmowę o książkach, być może przechodzą na wątek filmu nakręconego do książki, bądź do samych bohaterów aktorów, itp itd. Niemniej jednak wszystko ma ze sobą powiązanie. W brytyjskim wydaniu zaczynam mieć odczucie, że wygląda to mniej więcej tak. Jedna osoba mówi o książkach , Brytyjczyk zaczyna o efekcie cieplarnianym, trzecia osoba nie wie co o tym ma powiedzieć więc mówi o tym jak jej roślinka się połamała i o jejeje. Obcokrajowiec (nie anglik) znajdując się w takiej sytuacji jeszcze ma wyczucie, że pomimo że zostało mu przemówienie przerwane stara się wrócić, i kontynuuje o książkach, nagle ktoś zaczyna o chorym kotku, obcokrajowiec wraca do książek... I tak w kółko panie pierdółko.Pocieszne to :) Jednak muszę się bliżej przyjrzeć temu zjawisku. 


Poza tym, mam wrażenie że brytyjski angielski brzmi nieco pretensjonalnie, to tak jakby wczuć się w osobę, która nie zna języka i posłuchać samej tonacji, wydźwięku to można by wywnioskować, że ta osoba ciągle narzeka albo się usprawiedliwia albo oczekuje wsparcia mentalnego.

środa, 18 lipca 2012

Pierwsze wrażenia z mentalności angielskiej

Postanowiłam kontynuować moje spostrzeżenia kulturowe na tym blogu. 
Tym razem dotyczą życia w Anglii a mianowicie w Sheffield, czyli w północnej Anglii. 
Dowiedziałam się też, że północna Anglia różni się bardzo mentalnością z południową (czytaj Londyn) ale sądzę, że jest to tak jak w każdym państwie, gdzie ludzi ze stolicy się uważa za ważniaków. 

Moje pierwsze spostrzeżenia na szybko. 

1. Ludzie tutaj są bardzo przepraszający. Przepraszają za wszystko, że nie udało im się czegoś zrobić, nawet za to że kaszlą. Jakie to ciekawe, jakby porównać wolność zachowania w Finlandii gdzie ludzie się w ogóle nie przejmują takimi sprawami i sobie kaszlą i prychają na prawo i lewo a taką Anglię, gdzie czują się winni za to. I tak jadąc z lotniska , mój kierowca za każdym kaszlnięciem przepraszał mnie. Ja będąc trochę podchorwana kaszlałam sobie co nie miara i tak dla odmiany nie przepraszałam. 
Nie wiem ale coś mi się wydaje, że tak samo jest z głośnym ziewaniem.

2. Niektórzy obcy ludzie są niesamowicie otwarci.Po przyjeździe w słoneczny dzionek poszłam się przespacerować do parku. Parę razy zostałam zaczepiona przez mężczyzn, którzy albo się ze mną witali albo pytali co porabiam, jak mi się opala/odpoczywa / siedzi.

3. Zdystansowanie. To powyżej trochę mi  nie gra z totalną odwrotnością w zachowaniu innych Brytyjczyków. Mam takie poczucie, że jak na pierwszy kontakt są oni dość zdystansowani. Co ciekawe nie utrzymują kontaktu wzrokowego ( czyżby podobieństwo do Finów ?) Myślę, że potrzeba trochę czasu aby się oswoili.

4. Ludzie wspierają inicjatywę obywatelską. Objawia się to w różnych formach, zaczynając od znaków  informacyjnych przestrzegających przed złodziejem, coś w stylu "uwaga tutaj działa osiedlowy podgląd złodziei" po informacje na kościele, która znalazłam i wydała mi się komiczna typu : Jeśli zauważycie vana z mężczyznami którzy chcą instalować coś tam gdzieś tam w takich a takich ubraniach to oznacza, że są to złodzieje któzy ostatnio tutaj grasują, dzwońcie! Firma w której pracuje także wspiera różne akcje charytatywne i inne takie. Uważam, że to bardzo pozytywna sprawa i krok w stronę budowania świadomość, że to ludzie mają pomagać ludziom, a nie rząd zabierać kasę i rozdawać ją komu chce.



5. Szacunek do starych rzeczy. Brytyjczycy niczego nie burzą, żadnego starego domu, mają poszanowanie do rzeczy starych zniszczonych tj mebli urządzeń, które my byśmy nazwali raczej ruderami i przeżytkami. To ma swój klimat, dzięki temu mogą pamiętać o przeszłości. I pomimo że dla ludzi taki budynek jest brzydki to państwo zabrania burzenia go. Pomijając już moje skromne spostrzeżenia, że dla mnie większość budynków wygląda jak takie mini zamki zbudowane z czerwonej cegły bądź szaro żółtej. Wiele budynków ma wiktoriańskie okna i dodatkowe frontowe drzwi, które kiedyś miały służyć odbieraniu jakiegoś mleka czy innych rzeczy dostarczanych do domu przez woźnice. Bogatsze posiadłości znajdują się rzeczywiście w takich większych zamkach. Ale jakby nie spojrzeć na budownictwo, to jest ono zróżnicowane. 







niedziela, 15 kwietnia 2012

Oznaki mojego nieprzystosowania

Kiedy się przyzwyczaiło do innej kultury, innych reguł innych zasad życia, trudno jest powrócić do dawnych, tym bardziej jeśli te dawne nie są lepszymi z dwojga. 
Mam w sobie jeszcze kulturę fińską, i przebywając z ludźmi bądź czyniąc coś, doświadczając jakichś bodźców uświadamiam sobie, że to jest jednak inaczej. Zachowanie które ja prezentuje, bądź które ktoś inny reprezentuje często gęsto wywołuje u mnie poczucie zdumienia.


Podobno proces powrotnego przystosowania się do kraju to 7 miesięcy. No i cóż trochę tu jestem i dopóki nie spotykam się z ludźmi to jest dobrze, nie widać różnicy. Życie spokojnie płynie. Kiedy spotykam się z ludźmi i robię mniej więcej to samo co robiłam przed wyjazdem, ku mojemu zdziwieniu moje reakcje są inne.


Dzięki bogu jeszcze są obcokrajowcy z którymi póki co, czuje się mentalnie związana bo oni też czują się  tak trochę wyobcowani jak to za granicą.



Parę spostrzeżeń z ostatnich czasów :



1. Stałam się bardziej zdystansowana do ludzi i nie odkrywam się tak od razu, nie mówię kim jestem i co robię. Nie posiadam potrzeby chwalenia się. Ale prawdy ukryć też nie potrafię. Jednym słowem jestem bardziej szczera niż byłam przedtem. 


2. Nie jestem asertywna. Zawsze mnie zastanawiało dlaczego Finowie nie potrafią odmawiać wprost, tylko zazwyczaj w domyśle. Zawsze mnie to denerwowało. Oczywiście wszystko zależy od człowieka bo jeden mniej drugi bardziej dostosowywał się do tego co robi większość, tak jakby rezygnując z samego siebie, nawet jeśli czasami im to nie odpowiadało. Finowie wychodzili z założenia, że lepiej nie wywoływać konfliktów i unikać problemów.
I tak jak mój brat zauważył, zawsze jak wracam z Finlandii to jestem na początku w dość dziwny sposób miła, a potem pod względem naturalnych procesów socjalizacyjnych dopasowuje się po troszku do otoczenia. I tak na początku byłam mega miła i serdeczna i nie odmawiająca niczego i nikomu. Ale chyba u nas taka postawa nie ma bytu niestety... jeśli chodzi o kontakt z niektórymi osobami.


3. Moja strefa osobista i intymna się zwiększyła. W komunikacji niewerbalnej strefa intymna zazwyczaj wynosi 0,5 m a osobista do 1,2.  Finowie mają większą potrzebę dystansu. A ja teraz jakoś mam takie poczucie, że obcy ludzie nie powinni mnie osaczać na mniej niż 1 metr, i chodzi tutaj bardziej o tłumy niż jedną osobę. Jakoś wcześniej mi to nie przeszkadzało. W Polsce chodziłam na imprezy gniotłam się pomiędzy ludźmi i tańczyłam rozpychając się umiejętnie łokciami. Teraz gdy poszłam ze znajomymi na imprezę, wytrzymałam w takiej sytuacji może 5 minut. Po chwili po prostu zaczynałam czuć narastającą irytację tego że ludzie tego nie wyczuwają, że powinni się ode mnie troszkę oddalić a nie przytulać się, przepychać a nie daj boże dotykać czy odpychać. W Finlandii ludzie instynktownie tworzą więcej przestrzeni wokół siebie, kiedy się jest w sklepie czy stoi w kolejce, sami się odsuwają na większą odległość nie wymagając ustnej prośby.  W Polsce to nie działa. To ciekawe jest, że stojąc przykładowo w Helsinkach na bazarze oglądając jakieś rzeczy pewna Rosjanka ( o strefach i zachowaniu zbliżonym do naszego słowiańskiego stylu) przeszła tak blisko mnie i Fina, że on zaniepokojony zwrócił na to uwagę pytając się mnie dlaczego ona tak blisko nas przeszła, aż prawie dotknęła, żeby dokonać zakupu. Mi to oczywiście nie zrobiło różnicy wtedy bo byłam do tego przyzwyczajona, więc tym bardziej jestem zdumiona, że nagle teraz mi to przeszkadza. Być może, taka sytuacja powtarza się dość często, bądź trwa zbyt długo.


4, Unikanie kontaktu wzrokowego, typowe dla Finów, nietypowe dla mnie. Nie wiem czemu ale tyczy się to głównie mężczyzn z którymi rozmawiam. Zauważyłam, że jak rozmawiam z którymś to patrzę się wszędzie indziej a nie w oczy. Chociaż wskazane jest aby spoglądać na człowieka co jakiś czas, to wykonuje to chyba tylko mechanicznie wiedząc, że tak powinnam robić, bardziej jak robot, niż że to wypływa naturalnie.


5. Z drugiej strony takie przeciwieństwo, gdzie w Finlandii każdą płeć traktuje się na równi ma się zarówno kolegów i koleżanki i z tym i z tym można iść na piwo na kawę do kina. U nas wyjście z facetem to prawie randka. Niewielu jest mężczyzn którzy się przyjaźnią z kobietami a jeśli chodzi o rozmowę to raczej kobiecie nie wypada się narzucać. No i cóż ? Ja robię całkiem odwrotnie wraz z moimi fińskimi przyzwyczajeniami.Ciekawe ile czasu potrzeba mi jeszcze na powrotne przestawienie się.


6. Niektórzy ludzie tutaj nie wierzą w siebie. To mnie strasznie oburzyło. Jak to możliwie, że ludzie w Polsce, niektórzy Polacy mają tak niskie zdanie o sobie. Wielu uważa się za nic nie wartych robotników, wykorzystywanych i tępionych i raczej wynika to z ich własnego mentalnego nastawienia niż z właściwej rzeczywistości. Spotkałam dziewczynę, która nawet powiedziała, że jak bywa za granicą to wstydzi się mówić, że jest polką. A przecież my tacy źli nie jesteśmy , biedni już też nie :)


7. W Finlandii ludzie mają dumę. W Polsce martwią się o pieniądze. Tego też nie mogę zrozumieć. Gdzie się nie spojrzy to tam pieniądze, pieniądze, pieniądze.... więcej zarabiać, kupować mniej, iść do sklepu x nie y bo tam coś jest za 3 złote mniej i to jest straaasznie opłacalne. Ludzie są oszczędni do przesady i myślą raczej o tym jak się wzbogacić, niż o tym, ze pieniądze są tylko środkiem a nie celem samym w sobie. Myślę, że we mnie pozostało jeszcze trochę takiej dumy, raczej myślę o tym jak sobie dogodzić, i czy mi jest dobrze a nie czy mam wystarczająco dużo na koncie.Ta fińska duma, też może wynikać z tego, że Finom nigdy tych pieniędzy nie brakuje, bo jak nawet nie zarabiają to mają pieniądze na życie z funduszu socjalnego. Płacą wysokie podatki za wszystko ale kiedy znajdują się w złej sytuacji państwo im zawsze pomoże. Dlatego też nie ma tam biednych finów, czy bezdomnych, bo każdy na życie ma. Żyją oni bardziej w stylu "carpe diem" , my żyjemy bardziej w stylu "ojej ojej... jutro nie będzie co jeść, ojej coś oszczędzić, schować, zainwestować, bo nie będzie na przyszłość" Póki co moje życie w stylu "Carpe diem" jakoś wychodzi tu i staram się cieszyć każdym przeżytym dniem, cieszyć się z kwiatów rozkwitających za rogiem , ptaków śpiewających za oknem i słońca świecącego (bo ludzie nie zdają sobie sprawy z istoty rzeczy, dopóki jej nie zabraknie, a w Finlandii słońca jest niewiele).


8. Mężczyźni stawiają....przynajmniej drinka. No tak odzwyczaiłam się od tego, w Finlandii każdy sam sobie wszędzie. 


9. Słowo "Kurwa" irytowało mnie straszliwie na początku, (nie słyszałam tego w ogóle) teraz trochę już mniej, ale nadal "zajebiście", "pojebało" i inne typu takie mnie jeszcze szokują.


10. Brak życzliwości... Nie to że jej nie ma, ale nie wszyscy potrafią być tak życzliwi jak Finowie zdają się być. Dawniej określiłabym fiński poziom życzliwości jako "miły aż do zwymiotowania". Po jakimś czasie stał się normą dla mnie, a teraz mi tego brakuje czasami.
11. Ludzie myślą, że jak się mieszka w zimnym kraju to jest się odpornym na zimno. A to jest dokładnie odwrotnie, jest się wychłodzonym. I tak ja nie odczuwam ciepła, niektórzy przy lekkim cieple są w stanie rozebrać się jak do lata, a ja nadal pomykam w kozakach.


12.Problemy z językiem polskim. Niby nie uświadomione, ale czasem nawet jak chce coś powiedzieć, to mi przychodzi do głowy po angielsku, a po polsku przyjść nie chce, a potem to już pobite gary. Albo mam pytanie i je układam po angielsku, a potem uświadamiam sobie, że powinnam je zadać po polsku. Czasem też zdarza mi się coś powiedzieć i jestem przekonana, że to to coś co miałam na myśli a okazuje się być czymś zupełnie innym.


13. Życie w zieleni wyostrza zmysły (Finlandia to kraj lasów i jezior) i tak rzeczywiście teraz tutaj doznaję bodźce ze świata zewnętrznego intensywniej.


14. Polski nauczyciel ucząc pokazuje co sam umie,(aby się popisać swoją wiedzą) fiński  nauczyciel stara się pokazać, że ty dużo umiesz pomimo że nie umiesz, i jak skończy się polska lekcja to masz świadomość, że musisz w domu przysiąść i jeszcze raz wszystko sam przerobić, jak kończy się fińska lekcja to wychodzisz nauczony.


15. Siedząc na kursie w sali otwartym oknem i słysząc nieustające ryki samochodów przypomniało mi się miasteczko Rovaniemi (przy kole podbiegunowym) w Finlandii, w którym nauczyciel na pierwszych zajęciach otworzył okno i stwierdził " Posłuchajcie, co słyszycie ? Nic ? A właśnie to jest piękno tego miejsca, nic nie słychać poza szumem sosen." I tak jak siedziałam na tych zajęciach i słuchałam tych ryków zza okna uświadomiłam sobie, że czasy bezwzględnej ciszy i spokoju ducha przeminęły.


16. Polskie słońce czuć na skórze, czuć ciepło tak jakby przykryto mnie jakąś folią, fińskie słońce grzeje, ale nie czuć go praktycznie na skórze, nie ma poczucia spocenia. Zresztą trudno to określić słowami. Finlandia znajduje się bliżej dziury ozonowej, skóra jest pod większym zagrożeniem. I tu nie chodzi o opalenie się, bo to jest możliwe także, ale raczej o spalenie skóry. Być może fizycznie tego nie czuć, ale latem w Finlandii ludzie raczej unikają słońca, niż tak jak my wystawiamy się na każdy promień by mieć lepszą opaleniznę. Oczywiście bez przesady nikt nie chodzi w kożuchach czy innych by się ukryć przed słońcem. Myślę, że skóra Finów nie jest przystosowana do nadmiernego nasłonecznienia i jest bardziej podatna na zniszczenie ze względów chociażby bliskości dziury ozonowej.


17. Warunki pracy Finowie mają rewelacyjne. Otrzymują wszystko od zakładu pracy i to tak, że nie potrzebują martwić się o robienie zapasów czy zakupów czy innych spraw.  W ogóle Skandynawia jest nastawiona na człowieka bardziej, a my na zysk. I zawsze myślałam, że to jest takie cudowne. Pracownik dostaje wszystkie urządzenia biurowe i przydatne do pracy typu telefon, Internet do domu, a i posiłki są sponsorowane.Ogólnie dogadza się bardzo ludziom. Ale teraz myślę sobie, że to wynika ze specyfiki warunków klimatycznych i trudności życia tam.  Bo...

Kiedy zaczynałam się uczyć żyć tam to oczywiście powielałam wzorce moich rodziców, czyli chodziłam na zakupy raz w tygodniu, kupowałam dużo jedzenia mroziłam bądź przygotowywałam by potem w ciągu tygodnia móc z łatwością coś przygotować czy zjeść. Ten system jednak nie działał, bo fińskie jedzenie jest inne. Jest bardziej ekologiczne i świeże, nie pasteryzowane i nie tak chemiczne jak nasze. Nie można przechowywać większości produktów dłużej niż 2 dni, nawet w lodówce. A ja z racji stylu mojego życia tam nie byłam w stanie chodzić co 2 dzień do sklepu i robić zakupy  by potem to przygotowywać. Po prostu nie było czasu na to aż tyle. Dlatego też (co mnie wcześniej dziwiło a teraz zaczynam rozumieć) w sklepach jest większość produktów gotowych. Wystarczy kupić kawałki mięsa pocięte w jakimś sosie doprawione i już gotowe tylko wrzucić na patelnie.I w większości sklepów przeważa takie jedzenie. Kupienie mięsa na wagę to nawet w Helsinkach było możliwe po głębszych poszukiwaniach odpowiedniego sklepu.

Kiedy odwiedzili mnie rodzice po jakimś pół roku mojego bytowania tam, przywieźli mi cały samochód zapakowany w polskie jedzenie. A przynajmniej w polskie mleko. Znajomi Finowie dziwili się skąd my takie mleko mamy, które pół roku ma datę przydatności. I chociażbym nie wiem jak bardzo się starała szukała i jak bardzo mi pomagali znaleźć fińskie pasteryzowane mleko UHT, nie znalazłam takiego co by miało datę przydatności większą niż 3 dni, pomimo że UHT dało się znaleźć.A i smak też był inny. I tak stało sobie to polskie mleko u mnie kolejne pół roku i się nadawało do picia przez cały ten czas.

I tak mnie teraz oświeciło, sprawa jedzenia jest bardzo trudna w Finlandii, trudne warunki, nie ma pól, zbóż i upraw, większość jest sprowadzana ze Szwecji lub Estonii lub innych krajów. A czym wyżej na północ tym to jedzenie jest trudniej dostępne, i droższe z racji transportu. Większość jest przygotowywana na gotowe a to oznacza też pewien brak smaku. Dlatego też w pracy umila się ludziom życie i funduje się im jedzenie w takich stołówkach. Ja też się zawsze stołowałam w nich podczas studiów i szczerze powiedziawszy jedzenie tam mi bardziej smakowało niż to kupione i przygotowane ze sklepu. Nie wspominając, że cena posiłku ze stołówki była polska (jakieś 2-3 euro) a ilość - bierz ile chcesz, czyli tak zwany szwedzki stół,  a cena ze sklepu była kosmiczna, bo za mały kawałek mięsa w sklepie się płaciło 4-5 euro.


 W razie innych spostrzeżeń ciąg dalszy nastąpi...