czwartek, 4 lipca 2013

Przemyślenia z imigracji i jak to jest w Londynie

Czasem mam taki dół. Myślę sobie ja - imigrant. Odcięty od kraju, od rodziny, od znajomych od wszystkiego. I tak sobie myślę po co ja to robię, na co mi ? Czy typowy model życia - mąż, dzieci, dom- mi nie wystarcza ? A no nie. 

Ostatnio po rozmowie z kilkoma osobami i filozofowaniu na ten temat odczułam pewnego rodzaju ulgę. Przecież to że tak myślę, to wynika tylko i wyłącznie z nacisku społeczeństwa i ról społecznych. Jestem wolnym człowiekiem, który może robić z życie to co chcę, kreować to w taki sposób jaki chce. Czy zostanę czy wyjadę, czy nic nie zrobię to moje szczęście. 

Rozmowa z pewnym człowiekiem mi to uświadomiła. Analizował on swoje życie mówiąc, co osiągnął do dnia dzisiejszego. Nie ma żony, nie ma dzieci, nie ma willi z basenem, ale ma doświadczenia, poznał tylko cudownych ludzi, podróżował, zdobył tyle doświadczenia zawodowego międzynarodowego. To coś szczególnego. To dar - rzekł, ciesz się z tego że i ty tak masz. Bo to naprawdę coś cennego. Przynajmniej dla Ciebie.

Ciekawy sposób patrzenia na świat, pomyślałam. I tak zamiast się zamartwiać tym co inni powiedzą, co robię, czego nie robię, postanowiłam cieszyć się każdą chwilą w tym życiu. Czy to dobra czy zła do czegoś prowadzi. Bo tak naprawdę nigdy nie może być dobrze ciągle. Bez przykrości nie znalibyśmy smaku szczęścia, a po burzy zawsze wychodzi tęcza, w naturze jest równowaga. Trzeba być cierpliwym. Nigdy nie wiadomo. A czas ucieka, zamiast marnować go na nerwy, historie i teorie ludzi, lepiej przeżyć to tak jak się samemu myśli, co się samemu chce osiągnąć.


Na rodzinę zawsze przyjdzie czas. A kto wie czy nie szybciej niż się myśli. 

London jest specyficznym miejscem. Ludzie się tu czują bardzo samotni, szczególnie mężczyźni zauważyłam. Ale z takim przemieszaniem kulturowo-rasowym to nie trudno się dziwić. Ludzie są ciekawi inności, ale po jakimś czasie chcą swojego, a "swoje" jest bardzo ograniczone. Szczególnie w mieście gdzie relacje są strasznie powierzchowne, ludzie nie dbają o znajomości do tego stopnia w jakim robi się to w mniejszych miejscach czy miejscowościach.
Ma się takie poczucie, że jutro się pozna kolejne milion osób, jaki jest sens utrzymywania relacji z tą czy tamtą.Anglicy mają chyba to wbudowane w DNA takie zachowanie, raz Cię znają raz nie. Ale wychodzi na to że inni też tak mają. 

Zauważyłam to też na swoim przykładzie. Zaczęłam zwiedzać to miasto, chodząc, jeżdżąc. Samemu. Samemu można się oddać podziwianiu, iść tam gdzie się chce, zgubić się samemu i odnaleźć się samemu. I też można więcej ludzi poznać samemu. Ludzie są bardzo otwarci i zagadują na każdym kroku. Można się dużo od nich dowiedzieć o kulturze, o życiu, o ich zawodzie, o pochodzeniu. Na całodniową podróż rozmawiałam czy poznawałam średnio 8-10 osób. Chodzenie z mapą jest niebezpieczne. Wtedy prawie każdy się Ciebie pyta " Zgubiłaś się" ? "Pomóc Ci ? " Heh. Nie dziękuje. 

Nie uniknęłam też pytań wiecznie tych samych.
- Skąd jesteś ? Zazwyczaj jestem z Hiszpanii z Polski albo ze Skandynawii wg moich rozmówców.
- Masz specyficzny akcent - Nie możesz być z Polski, nie masz polskiego akcentu hahah.
- Ile masz lat ? -  20, 23, góra 25 . Ach jestem wiecznie młoda. 

- Jak to możliwe, że jesz takie tłuste jedzenie i jesteś taka chuda ?  To mi uświadomiło, że jedzenie jest tutaj naprawdę tłuste i nie zdrowe. Nauczyło mnie to sprawdzać składu tłuszczu węglowodanów i innych. Niektóre sklepy nawet mają taki kod jak z sygnalizacji świetlnej. Np zawartość tłuszczu w paczce czipsów przy tym czerwona kropka, ilość soli - pomarańczowa,coś innego - zielona, coś innego- inny kolor z tych trzech. I tak jak jakiś produkt ma za dużo czerwonych kropek oznacza, że Cię utuczy. Heh. Dobrze wiedzieć zanim się utyło. 

- Inne często zadawane pytanie brzmi - Czy wyszłam już za mąż ? Nie czy mam chłopaka, nie czy jestem zaręczona chociaż, od razu czy wyszłam za mąż ?

I tak mogę poznać tylu ludzi, niektórzy nawet chcą numer telefonu, ale tak naprawdę nie wiem po co. Bo i tak nigdy się potem nie kontaktują. A nawet jak się kontaktują to mija taki czas, że ja już nawet nie pamiętam kto to był. Bo skoro tyle ludzi na co dzień poznaję, nie jestem w stanie. A tym bardziej skoro mam problem zapamiętywaniem imiona już w ogóle imion innych narodowości.

Co mnie najbardziej przeraża, to wszech obecne istnienie narkotyków tutaj. Jak się jest tego nieświadomym to może dobrze a może nie, ale ja się kompletnie na tym nie znam. Jednakże ludzie którzy się znają, potrafią zauważyć prawie w każdym w niektórych miejscach jeśli ktoś spożył coś. To jest tragiczne, muszę się nauczyć tego rozpoznawać. Ostatnio nawet poznałam kogoś i typowa gadka - Skąd jesteś? - Z Polski. - Aaaa... To fajnie, ostatnio dostałem jakąś pigułę od takiego polaka, macie dobry towar. WTF ... ?!! Tragedia, myślę sobie.

I dopiero teraz, średnio po 6 miesiącach mieszkania w tym mieście, kiedy już się w miarę zaadaptowałam i wiem gdzie są niektóre rzeczy i jak wrócić do domu w dzień i w nocy mogę zacząć się bardziej przyglądać rożnym zjawiskom. Życie ludzi nigdy nie przestanie mnie fascynować.

W najbliższym czasie zamierzam się przyjrzeć zjawisku kodów pocztowych w Londynie. Ma to podobno ogromne znaczenie gdzie się mieszka. Można człowieka zaszufladkować, może zrobię taki test, i jak już się rozeznam w tych kodach, to zacznę się przedstawiać, że jestem z takiego albo takiego, żeby sprawdzić reakcję i o co w tym wszystkim chodzi. Na razie tylko wiem, że jest podział na bogate i biedne, trendy i nudne dzielnice. Każda dzielnica coś oznacza.

I tyle z moich przemyśleń na dziś, w ten piękny słoneczny dzionek :-)

2 komentarze:

  1. świetny blog, bardzo przyjemnie się go czyta

    OdpowiedzUsuń
  2. A dziękuje bardzo. Tyle bym chciała napisać i opisać, ale chyba wtedy życie naprawdę by mi przeleciało przez palce i bym nie mogła skupić się na odkrywaniu i doznawaniu. :-)

    OdpowiedzUsuń