poniedziałek, 3 października 2011

Życie jest piękne

Pobyt w Finlandii zmienił trochę mój sposób myślenia i spostrzegania świata.

Pierwszą poważną zmianą w mojej mentalności stało się to, że wyzwoliłam się z takiego myślenia które zazwyczaj mają ludzie żyjąc w Polsce. Trzeba iść na studia by znaleźć dobrą pracę, bo jak nie będzie pracy, nie będzie pieniędzy a jak nie będzie pieniędzy to koniec świata. I tak się dzieję zazwyczaj ostatnio i co ? I następuje koniec świata.

W Finlandii mają tak dobry system socjalny, że często opłaca się nie pracować i żyć z tej pomocy. Jest ona na tyle duża, że w spokoju pomaga wynająć pokój, mieć na jedzenie i na drobne przyjemności.
Ludzie żyjąc z funduszu socjalnego, cieszą się życiem, są w stanie realizować swoje marzenia.
Czy pracują, czy nie. Ale na pewno nie mają takiego stresu jak my. Ojj bo to będzię koniec świata.

Można powiedzieć, że taka beztroska panuje. Ja chyba tą beztroskę przejęłam i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego my się tak stresujemy i ciągle o tym myślimy.
Ostatnio ciągle się u nas trąbi o tym, że nie ma pracy, po niczym nie ma pracy. Po co w ogóle iść na studia skoro się po nich i tak nie dostanie pracy!!!

Dochodzę więc do wniosku, że ludzie się bezmyślni i manipulowani do takiego stopnia, że nie zauważają pewnych prawidłowości. Zmanipulowani przez media. Młodzi wykształceni i głupi zarazem.

To chyba logiczne, że po studiach nie będzie takiej pracy jak w zawodzie. To nie jest nic nowego. Czy po socjologi człowiek staję się socjologiem ? Nie. Czy po pedagogice, pedagogiem ? Nie.
Czy po stosunkach międzynarodowych, specjalistą od stosunków międzynarodowych ? Nie.
Czy po biologii staję się biologiem ? Nie.

Po żadnych studiach człowiek nie staje się tym, jak to trąbią media, kim stać się powinien. Po żadnych studiach człowiek nie znajduje pracy w zawodzie. Dlaczego ? Bo takich zawodów nie ma po prostu.
Studia nie są po to, by przygotować człowieka do zawodów, od tego jest szkoła zawodowa jak sama nazwa wskazuje. Studia przyczyniają się do większego rozwoju człowieka, do tego by otworzyć umysł człowieka na pewne rzeczy, na głębsze zaznajomienie się z danym tematem, by go nauczyć pewnej sfery życia. Studia są po to, aby coś znać i umieć lepiej od innych i by w tym się realizować, aby znaleźć coś w czym można by było tą swoją zdobytą wiedzę wykorzystać.

Żadna praca nie hańbi. W Finlandii nie ma aż tak gigantycznej różnicy pomiędzy zarobkami różnych ludzi, tak jak jest to u nas. Sprzątaczka na początku swojej kariery zarabia tyle, co początkujący informatyk.U nas natomiast kończąc studia, pracuje się przy barze czy robi inne ciekawe rzeczy. I co ? Każdy powinien robić to co lubi, to co chce. Dlaczego jesteśmy zamknięci w takich konwenansach, że człowiek z wyższych wykształceniem powinien pracować od razu na wysokim stanowisku.

Z czego to wynika ? Po pierwsze wszystko wynika z naszego myślenia, to co kto myśli i to co komu narzuca. Jak ktoś chce być singlem, niech będzie singlem jeśli mu dobrze. Jak ktoś coś robi, to niech to robi skoro lubi. Dlaczego się poddajemy tym głupi mediom i robimy dokładnie to co nam każą, a manipulują nami perfekcyjnie.

Studia są po to, aby nas w coś wyposażyć i abyśmy zacząć coś robić, co oczywiście przynosi nam dochód. Rozmawiając z człowiekiem, który mieszka w Szwecji i pytając się co życiowo robi, odpowiedział on, że obstawia coś w Internecie jakieś gry. Kiedy zapytałam się dlaczego nie ma normalnej pracy, oburzył się i odpowiedział, że to jest normalna praca. To jest jego praca, studiował ekonomię, która wyposażyła go w umiejętności matematyczne i dlatego wie jak to robić i w taki sposób zarabia na życie. Dało mi to do myślenia...  Ale zaczęłam się zastanawiać przede wszystkim, nad naszą wrodzoną bezradnością. My nigdy chyba nie robimy tego co chcemy, tylko to do czego jesteśmy zmuszeni.

Nie wolno nam pracować tam gdzie chcemy, bo przecież trzeba coś zarabiać, a to co robimy nie da nam żyć, nie możemy żyć jak chcemy, bo większość ludzi mówi nam jak żyć.  Musimy skończyć studia znaleźć pracę, męża , żonę, wyjść za mąż bądź się ożenić, mieć dzieci dom i .... cóż życie się kiedyś kończy, a w jakimś momencie można dojść do wniosku, że praktycznie robiliśmy nie to co sami chcieliśmy, tylko to co nam kazano.

Ale dochodząc do końca mojego wywodu, stwierdzam, że życie jest piękne :) Kiedy mogę robić to co chcę i w dodatku sprawia mi to przyjemność, a ponadto nie mam tego dziwnego poczucia zmuszenia do czegokolwiek. A jak mam to po prostu staram się je redukować. Ale życie jest piękne, jak się użyję główki :)))

poniedziałek, 26 września 2011

O moich wrażeniach z edukacji fińskiej i o tym jak się nas niszczy w szkole...

Postanowiłam spisać tu to co myślę, w tejże dokładnie chwili gdyż wielokrotnie doświadczyłam tego, że to co wydaje mi się takie niezwykłe odkrywcze i inne w jednym momencie, po jakimś czasie staję się normalnością i nie widzę różnicy. 

Dopóki mam świeże wrażenia i wnioski chciałabym napisać o różnicach w edukacji. Powinno wydawać mi się oczywistym, skoro żyłam w Finlandii cały rok, uczyłam się tam i zwiedzałam różne miejsca i ośrodki. A jednak takie oczywiste nie jest, bo jakby nie patrzeć w tą kulturę wsiąknęłam i wracając do Polski, będąc na 5 roku studiów, nie doświadczyłam już tutaj żadnych zajęć a więc też gigantycznego kontrastu.

Pomijając już to, że w Helsinkach żyje się najlepiej na świecie, co potwierdzam bo i tam mieszkałam między innymi. I jestem w stanie zgodzić się z tym co nawet podają tutaj : 
http://www.tvn24.pl/1,1710899,druk.html


To w dodatku edukacja zdaję się być także najlepsza. Jak wielokrotnie słyszałam na wszelakich filmikach i tym podobnych jak tutaj : 

 

Pojechałam jednak niedawno na pewne szkolenie w naszym kochanym kraju Polska. Przyznam, że było to pierwsze szkolenie czy ten rodzaj edukacji, który doświadczyłam po powrocie z Finlandii. 

Co mi się rzuciło w oczy, to takie rzeczy które są cechami fińskiego systemu edukacji i w zetknięciu z polskim sposobem zaczeło mnie drażnić. O co mi tutaj chodzi? Są pewne zachowania nasze polskie które wykonujemy bez świadomości i w połączeniu z naszą kulturą, jednak w tym przypadku strasznie mnie one zaczęły drażnić. Przede wszystkim : 
- brak konkretności w tym co się mówi
- za dużo się mówi
- jest się nie przygotowanym do tego co chce się powiedzieć, i jak powiedzieć
- powtarza się myśli po raz któryś, marnotrawiąc czas. 
- używając tylko przemów a nie innych form, technik czy zabaw (tak , zabaw! nawet dla starszych)


Finowie słyną ze swojej praktyczności, celowości oraz efektywności. Nie kontemplują za dużo, odzywają się tylko wtedy kiedy są absolutnie pewni i przekonani do tego co chcą powiedzieć. Myślę, że te cechy te jakoś wpłynęły na mój sposób spostrzegania owego zajścia. 

Kobieta która prezentowała szkolenie, przede wszystkim coś mówiła, ale mówiła o wiele za dużo, nie robiła przerw pomiędzy poszczególnymi myślami, nie było czasu żeby przetrawić nawet przez sekundę to co powiedziała, bo przecież musiała tyyyyyle informacji przekazać. Mózg odbierał i odbierał informacje, ale po jakimś czasie się zmęczył, znudził i miał dość. Zastanawiające jest, że przez cały rok studiowania w Finlandii, ani razu, absolutnie ani razu nie doświadczyłam tego, co doświadczyłam na tym szkoleniu po godzinie czasu. 

W Finlandii mogłabym siedzieć na zajęciach całe dnie. Mogłabym słuchać i analizować i się uczyć całe dnie i zawsze pod koniec zajęć czułam pewny niedosyt. Tutaj bo 50 minutach miałam dość. Miałam dość tych wszystkich informacji, przekazywanych jeszcze w nie dość odpowiedni sposób do słuchacza. Sądzę, też, że nasze polskie mózgi od maleńkiego są przystosowywane do tego by słuchać informacji o 80 % za dużo, po to by poprzez przeuczenie zapamiętać chociaż trochę z nich. Metoda ta niby ma działać. No i działa, może rzeczywiście wiemy bardzo dużo, jesteśmy zmuszeni do posiadania wiedzy której nigdy nie wykorzystamy oprócz udziału w jakimkolwiek teleturnieju. 

Bo po co mi informacja jaki jest północy , południowy czy zachodni najbardziej wysunięty przylądek Afryki ? Po co mam wiedzieć jakie są rodzaje skał ? Do czego wykorzystam informację o tym na czym polega różniczkowanie i pierwiastkowanie ? Do niczego ? Ani razu w życiu nie były mi te informacje potrzebne, oprócz tego żeby ewentualnie podzielić się tym, że ja to wiem. 

Poza tym sądzę, że taki sposób edukacji zniechęca ludzi do nauki. Psuję w nich pasję i nie motywuje do samo poszukiwania tego czego naprawdę chcieliby się dowiedzieć. Bo mózg nie ma nieskończonej pojemności i jak mieści się w nim miliony niepotrzebnych informacji to gdzie wsadzić te nowe?

Inną cechą, która bardzo rzuciła mi się w oczy, to to że my strasznie dużo notujemy. Piszemy zapisujemy to co chcemy zapamiętać. Wydaję mi się to też błędem, gdyż mózg wiedząc, że mamy coś na kartce jakby nie stara się w pełni zapamiętać informacji mając ta asekuracje, że jest to na papierze.
W Finlandii nie robi się notatek na 10 stron, nie notuje się każdego słowa. Zapisuje się oczywiście pewne rzeczy, ale bardziej stawia się na zrozumienie i zapamiętanie w mózgu od razu tego o czym się mówi. Irytowało mnie to, że na tym szkoleniu muszę zapisywać to co kobieta mówi, zamiast skupić się co to oznacza, i jaki to ma wpływ na to i na tamto.

Co więcej, kobieta przygotowała prezentację multimedialną. Bardzo ładną zresztą i przejrzystą. Posługiwała się nią cały czas i opowiadała i pokazywała to i tamto. I kiedy zapytałam się jej czy jest możliwość aby otrzymać ta prezentację aby lepiej sobie te informacje poukładac w głowie, okazuje się, że nie. No nie, bo to przecież swiętość! To taaaaaka trudna praca zrobić prezentację i przesłać czy wydrukować studentowi. W Finlandii takie prezentacje były traktowane jako mateirał dla studenta i w 99 % przekazywane mu po to aby miał informację, i mógł z nich korzystać by się lepiej nauczyć a nie marnotrawić czas na przepisywanie w czasie zajęć. I co to za paradoks ? Nauczyciel chce nauczyć studenta, ale nie chce mu udostępnić wiedzy ? O co tutaj chodzi? A chodzi o naszą kolejną cechę mentalności- " nie ułatwię ci zadania, ja ci je tylko mogę utrudnić, męcz się Polaczku!" "Ja Cię przecież chcę nauczyć, ale nie tak, żebyś wiedział i umiał więcej ode mnie, ja Cię w sumie nie uczę po to by nauczyć, ale by dostać kasę za to co robię"

Bardzo się zdziwiłam takim postępowaniem, i praktycznie zapomniałam jak to jest u nas. Szczęśliwie jestem na 5 roku studiów i je kończę, ale myślę, że gdybym wyjechała tam wcześniej za pewne zrezygnowałabym z naszej cudownej formy edukacji. 

Jako ciekawostkę mogę jeszcze powiedzieć, że robiąc wywiady z fińskimi uczniami, studentami czy osobami dorosłymi (jako zadanie na jakiś przedmiot) okazuje się, że 100% ludzi stwierdziło, że lubi szkołę, lubi się uczyć, i gdyby mogła powróciłaby jeszcze raz do szkoły aby po raz kolejny móc uczestniczyć w tym. Jestem pewna, że gdyby u nas zapytać ludzi, 90% stwierdziłaby, że no może nie było tak źle, ale do szkoły nie chcieliby powrócić i jeszcze raz tego samego przechodzić.

Jeśli ktoś jest zainteresowany szczegółami polecam filmik, rankingi w edukacji, jak zdążycie zauważyć Polska jest średnio na 12,13 czy nawet 19 miejscu jeśli chodzi o cały świat a Finlandia okazuje się na 1. 





czwartek, 30 czerwca 2011

Gdzie my tak naprawdę żyjemy ?


Kiedy się mieszka w jednym miejscu zbyt długo to zaczyna się narzekać. Jedzie się potem do drugiego i kiedy się mieszka zbyt długo znowu zaczyna się narzekać na to drugie. Taka nasza ludzka przypadłość. 

Postanowiłam spisać w tym poście moje pierwsze spostrzeżenia, na świeżo, by potem po zmianie miejsca zamieszkania móc tu powrócić do tej treści i przekonać się, ze moje narzekanie jest bezpodstawne, albo że zaistniała sytuacja nie jest gorsza od innej.

Mieszkając w Finlandii, po jakimś czasie zaczęłam sobie narzekać, że jest za zimno. Powinno być już ciepło. Ceny są za wysokie, wszystko jest za drogie. I w sumie z jednej strony cieszyłam się z powrotu do naszego ciepłego kraju już o tej porze (tzn na początku czerwca).

Kiedy wróciłam oto takie niemiłe dla mnie sytuacje mnie spotkały, gdyż się od nich odzwyczaiłam a są rzeczą naturalną dziejącą się na co dzień u nas.

1. Pewnego dnia miałam wybrać się na nasz kochany uniwerek, z tym że do innej części miasta w której nigdy nie byłam. Po dotarciu do wydziału, przed drzwiami kłębili się studenci. Przyszłość naszego narodu. I cóż tam ciekawego usłyszałam ? - Kurwa, ja pierdole i tym podobne piękne słowa wypowiadane przez prawie wykształconych ludzi - naszych studentów. Odnalazłam szybko gabinet Pani profesor do której miałam się udać. Spora była kolejka, wiele osób czekało po wpis do indeksu.
Każdy po kolei wchodził i wychodził. Jeden student wyszedł i na cały głos przed gabinetem Pani profesor rzekł miłym tonem:

- I co ona mi tu wpisała ? Ona jest jebnięta ? No co ona mi tu wpisała.

Uuuu... Całkiem mądrze wypowiadać takie słowa tuż przed drzwiami. Niegdyś taki rzeczy w ogóle nie zauważałam a teraz? Teraz mnie to zaczyna strasznie denerwować. Potem jeszcze kilka razy słyszałam tą formułę. Wydaję mi się, że wiele osób ją już przyswoiło i wcale nie namyślając się tak za bardzo co mówi, po prostu ją wypowiada, jak wierszyk. Gdzie ona poszła, ona jest jebnięta? Co on zrobił, on jest jebnięty? Słowo Kurwa jako przecinek nam już nie wystarcza to przecież trzeba się posunąć w rozwoju kwiecistej mowy.

2. Wracam sobie z pewnego spotkania tramwajem. Obok siedzi dziewczyna a obok niej koleś, który wygląda jak dres. Gorzej, wygląda jak dinozaur zmutowany. Na moje oko dopiero co wyszedł z więzienia, łysy, sapiący, groźny. Brzydko się odzywa do dziewczyny. Każe jej wysiadać na przystanku pomimo, że ona nie chce. Chyba coś jej zabrał bo miał powieszone na ręku, nie wiem co to było ale chyba chciała to odzyskać. Wysiedli, ona nie chciała nigdzie iść ,stanęła. On złapał ją za torebkę i zaczął ciągnąć. W końcu za nim poszła. Parę osób się temu przyglądało stojąc na przejściu dla pieszych w tym i ja. Znieczulica społeczna nie trwała za długo bo kobieta jedna podeszła do rowerzysty i wydaję mi się, że go poprosiła aby śledził tą dziewczynę z tym kolesiem. Niemniej jednak przeraziło mnie to, że w biały dzień ludzie mogą doświadczać takich rzeczy. 

3. Kiedy wróciłam do kraju, przez parę pierwszych dni byłam trochę skołowana i nie do końca oswojona z językiem polskim nie używając go dość długi czas.Wolałam nigdzie nie wychodzić, ale dawni znajomi chcieli zobaczyć, też więc się zgodziłam. Do tego celu zmuszona byłam użyć komunikacji miejskiej, czego pożałowałam. Wracając do domu, zapomniałam wziąć portfela, który zostawiłam w domu znajomych. Kupiłam nawet bilet normalny myśląc, że skoro nie mam dokumentów to kupie normalny w razie czego. Wsiadłam do tramwaju, jadę sobie spokojnie a tu kanarzy, no i bileciki do kontroli. Oczywiście pech chciał, że jakoś dziwnym cudem zgubiłam gdzieś ten mój bilet i nie mogłam go za chiny znaleźć w żadnej kieszeni ani nigdzie.
- Nie mam biletu.
- No to dokumenty poproszę - usłyszałam. Świetnie dokumentów przecież też nie mam.
- Nie mam odpowiedziałam.
- Nie ma Pani ? A w torebce ? Otworzyłam i znalazłam tam moją fińską legitymację studencką. No to pomyślałam, że się może jakoś jeszcze z tego wybronię.
- Proszę. - Podałam im legitymację studencką.  Wiedziałam, że na zagraniczny dowód tożsamości nie mogą mi wypisać mandatu. Ale skoro i tak nie mam biletu ani żadnych dokumentów a Policja zazwyczaj do kanarów nie przyjeżdża to postanowiłam zadziałać w ten sposób skoro mam już tą legitymację fińską.
- Co to jest ? - Zapytali
- Legitymacja studencka.
- A jakiś polski dokument ?
- Nie mam , nie mieszkam w Polsce - Postanowiłam im sprzedać historię.
- To musi Pani zapłacić.
- Nie mam pieniędzy.
- I polskiego dokumentu też Pani nie ma ?

- Nie mam.
I tu zaczęli na mnie chamsko najeżdżać, co ja sobie tutaj myślę i robić sobie żarty. Dojechaliśmy do końcowego przystanku, oczywiście niby, że dzwonią na policję. Ucinają sobie ze mną dalej gadkę. Czym dłużej to trwało tym gorzej i bez kultury się zachowywali.
- A jak nie mam dokumentu to może im pokaże torebkę i co mam w środku ? I jak się okaże, że nie mam polskiego dokumentu to oni mnie puszczą...
- Że co proszę ? - Zaczynałam się zastawiać o co im tak właściwie chodzi.
- No pokaże nam Pani torebkę.
- Chyba nie mają panowie takiego prawa mi sprawdzać torebki. - odpowiedziałam, zastanawiając się, czy czasem nie próbują wykorzystać mojej historii o "nie zamieszkiwaniu w kraju i nie znajomości prawa".
- No tak nie mamy prawa, dlatego prosimy Panią o pokazanie jej nam. Jak nam Pani z własnej woli pokaże,to to nie jest bezprawne.
- Ale ja nie mam takiej woli i Panom nie pokaże.
- Dobrze, to tym razem dostaje Pani upomnienie. Rozumie Pani ? U PO MNIE NIE. To takie polskie słowo wie Pani ? Zna je Pani czy też może nie ?
- Znam. Dziękuje. - Odpowiedziałam zaciskając zęby, bo jeszcze chwila i bym im chyba przywaliła za te uprzejmości, które do mnie czynili. Zastanawiałam się też jaka to jest reprezentacja w stosunku do ludzi którzy rzeczywiście tu przyjeżdżają znając tylko trochę języka i takich " miłych" panów spotykają.

Okazało się, że jak wysiadaliśmy, to oni zauważyli, jak na moje dodatkowe nieszczęście, policję spisującą jakichś dresów gdzieś tam i stwierdzili, że skoro tak to może mnie jednak spiszą. To nic, że ja już dawno wysiadłam z tramwaju, i to nic , że mówiłam do policjanta, że mnie praktycznie zaatakowali nie wspominając o uprzejmości.

I jak się tak historia skończyła ? W końcu dostałam ten mandat i nikogo tak praktycznie nie obchodziło, jak zostałam potraktowana. Świetnie.

4. Sytuacja kolejna jest jeszcze milsza. Poszłam do pewnego urzędu załatwić pewną sprawę. Z powodu pewnych okoliczności wzięto mnie do biura i kazano poczekać. W biurze chodzili pracownicy i rozmawiali między sobą. Z rozmowy wywnioskowałam,że mają negatywny stosunek do pewnej osoby i knują jak tą osobę zwolnić. Doszli do takich wniosków, że aż mi się w głowie nie mieści jak ludzie mogą być tak złośliwi i wredni aby przeciwko siebie knuć w miejscu pracy. Aż się źle poczułam siedząc tam i słuchając tego...  

5.  W świetle tych wszystkich negatywnych zdarzeń, mogę znaleźć chociaż jedną pozytywną. 
Po powrocie jest niezmiernie dużo, do załatwienia na uczelni, głownie robota papierkowa, zaliczenia i inne takie formalności. Trzeba latać tu i tam, w tą i we w tą. Starałam się już jakoś przygotować mentalnie, że ludzie zawsze stwarzają jakieś problemy i trzeba się wyposażyć w anielską cierpliwość, której w sumie po Finlandii mi nie brakowało. Okazuje się, że jednak nie jest tak źle. Pracownicy na uczelni są mili. O. Coś nowego, co by się zmieniło przez cały rok mojego niebytu tutaj ? Rozumiem, że ludzie się czasem zmieniają i bywają milsi ale wszyscy ? Niemożliwe. 
I tak chodząc od jednej Pani profesor do drugiej,czy pana profesora, pytając się pań w sekretariacie, czy nawet w bibliotece wszyscy mieli podejście typu. "W czym mogę Ci pomóc drogi studencie i co mogę dla Ciebie zrobić ? Jeśli się pytasz to ja Ci na wszystko odpowiem i we wszystkim pomogę " . 
A nie podejście typu  " Słucham, czego chcesz kolejny człowieku zawracający mi głowę ? Nie widzisz, że ja nie mam czasu i tu ciężko pracuję chodząc sobie w tę i we wte i pusząc swe piórka? "
Nie wiem czy słowo "ERASMUS" tak działało, bo przecież tylko czasem go używałam i nie miałam wytatuowane tego na czole. Czy może w końcu dążymy do tego by "studentowi raczej pomóc" a nie go " zgnębić" jak to zazwyczaj bywało. Niezmiernie miło mi było nawet z niektórymi pracownikami, z którymi nawet się nie znałam wcześniej usiąść i tak jak ze znajomym porozmawiać, bez żadnych sugestii typu " ja jestem lepszy pan profesor a ty tylko głupi student" Niezmiernie to było miłe, aż do tego stopnia, że z chęcią zaczęłam chodzić i załatwiać te sprawy w pewnym momencie oczekując właściwie, że będą chcieli porozmawiać.

Podsumowując, ciesze się, że chociaż jeden aspekt życia tutaj, które teraz postrzegam inaczej jest na plus.

niedziela, 12 czerwca 2011

Czy ja jestem jeszcze polska czy już fińska ?

Wróciłam. 

Dziwne uczucie. Niby swój pokój poznaje, jakby się nic nie zmieniło, przecież niedawno go odwiedzałam. 

Wycieczka na uniwerek i pierwsze szoki. Nikt nie jest dla mnie miły! 
Tego się mogłam spodziewać. I to nie to że ktoś był specjalnie nie miły. Ja się chyba po prostu nauczyłam już żyć w milszym społeczeństwie.

Dobrze, że chociaż jest coś do roboty. Bo jak ma się czuć człowiek, który zniknął na rok i zawiązał nowe znajomości gdzie indziej porzucając poprzednie ? 

A może tak nie do końca są porzucone. Wykonałam parę telefonów do tych których kiedyś zwykłam nazywać przyjaciółmi. Oooo i nawet mnie poznali. Zastanawiam się czy moc przyjaźni należałoby teraz mierzyć za pomocą natężenia krzyku , czy innej reakcji spowodowanej tym że mnie ktoś zobaczył bądź usłyszał. Niemniej jednak miło takiego czegoś doświadczyć. Tym bardziej jak się wraca do miejsca gdzie niczego nie można się spodziewać, nie można się spodziewać, że ludzie będą ciągle na tym samym miejscu. 

Na początku jest strach przed spotykaniem ludzi. Polska mowa się trochę zdeformowała. Często występuję myślenie po angielsku i nawet bezmyślnie wypowiadam bądź jestem bliska wypowiedzenia czegoś po angielsku, a potem następuję wstyd. Aj... "Nie wiem jak to powiedzieć"

Lepiej trzymać się więc z dala na początku od ludzi, aby nie zaczęli postrzegać mnie jak "zarozumiałą zza granicy", która tylko pokazuje jak to zna dobrze język. No jeden może i zna, za to drugi się trochę wypaczył. Jednak parę dni wśród rodzinki i wszystko powinno wrócić do normy.

Oczywiście prawie wszystko, z rana słucham sobie nadal radia fińskiego. Mam ogromną ochotę pogadać z kimś po angielsku i to już jest raczej desperackie pragnienie. Obserwuję ludzi jak się zachowują.... Inaczej. 

To mnie denerwuje, proszę do mnie tyle nie mówić.

Proszę się mnie nie pytać.... Ja już jestem nie zdolna opowiadać przez 3 godziny co się wydarzyło a co nie.


poniedziałek, 16 maja 2011

Międzykulturowa komunikacja - Zaproszenia brak

 Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że nie rozumiem przekazu idei która jest do mnie wysyłana przez kogoś. I to nie dlatego, że nie rozumiem języka, ale raczej dlatego, że sposób komunikacji różni się trochę od tego, którego ja zwykłam używać. 


Zawsze myślałam, że to coś niedobrego co trzeba zmienić. Teraz myślę, że to coś czego się po prostu trzeba nauczyć dostrzegać i reagować odpowiednio do nie swojego modelu. Szczerze mówiąc krew mnie zalewa ile wiadomości mnie ominęło z tego powodu. 


Tak jak sobie to wszystko zaanalizowałam, doszłam do wniosku, że w Polsce, albo przynajmniej w mojej okolicy forma zapraszania różni się znacząco w znaczeniu dla mnie od tej używanej tutaj. Od dzieciństwa, kiedy wychodziło się na dwór wszelkie zaproszenia kierowane do mnie miały formę personalną. 


- Wyjdziesz na dwór? Tak TY, do Ciebie mówię
- Chcesz się z nami pobawić ? Tak TY.
- Pójdziemy na dyskotekę ? My, ja i TY. 


Nigdy chyba nie byłam przyzwyczajona do innych form zaproszenia jak personalne. Tutaj to się trochę różni. Mam z tym problem, żeby odróżnić informację od zaproszenia. Wydaję mi się też, że tylko w polskiej mentalności formy komunikacji jest coś innego. Tutaj ludzie mówią.


- Idę na dwór. 
- Idę do szkoły. 
- Idę obejrzeć mecz. 
- Pojechałbym do Honolulu.


Dla mnie takie formy stwierdzenia brzmią po prostu jak informacje... Osoba chce się podzielić, że idzie tu czy tam. Okazuje się, że często gęsto oznacza to to samo co nasz " Czy chcesz iść ze mną.." 
Osoba jest wtedy zobligowana do wyrażenia swojego zdania, czy też chce iść czy nie. Smutne jest to, że tylko JA tego nie pojmuję. Niemcy, Wietnamczycy, Finowie, Szwedzi posługują się (wiedząc z własnego doświadczenia) tym samym schematem. Dlaczego ja mam inny ? 


Jedna Niemka wytłumaczyła mi to na zasadzie, że gdyby osoba nie chciała nas wziąć gdzieś wtedy by nas o tym nie informowała. No to logiczne dla mnie. Ale mam też takie przyzwyczajenie, że to zwyczajna informacja i nawet często jeśli osoba mówi "Idę dzisiaj z chłopakiem do kina" to dla mnie zwyczajnie nie wypada powiedzieć "Mogę się dołączyć" albo " Idę z wami" Oczywiście, że można tak powiedzieć, ale w większości przypadków trzeba wyczuć kiedy można a kiedy nie. 
I częściej raczej to nie oznacza zaproszenia, póki osoba nie powie jasno i wyraźnie " Chcesz iść z nami ? " 


I piszę o tym bo mnie już po raz enty krew na to zalewa. Marudzę, że mnie ludzie nie zapraszają. A to się okazuje, że zapraszają tylko ja tego nie odbieram. Chociażby wczoraj. Jeden znajomy po wygranych mistrzostwach świata rozmawiał ze mną o grze i nagle wypalił.


- Idę do centrum miasta zobaczyć co tam się dzieje.A ty co robisz ?
- Aktualnie leżę w łóżku. 
- Ok. To pójdę z kim innym. 


Heeeeeeeeeeeeeeeeeej. To to była propozycja ? Ja też chce iść. Arghhh.... Nie zdążyłam oczywiście odpowiedzieć.


Narzekam sobie też czasem po cichutku, że mój chłopak mnie nigdzie nie zaprasza. Dochodzę teraz do wniosku, że być może zapraszam mnie w ten sposób dla niego znajomy, i pomimo wszelkich próśb aby dodawał "Czy chcesz iść ze mną" Często o tym zapomina i tak naprawdę trudno jest odkryć co oznacza jego zdanie. Potem zastanwiam się, czy stara się przemówić do mnie w polskim stylu, czy w fińskim.... Heh. Może oni nie mają tutaj funkcji " informacyjnej" stwierdzenia. 


Chyba się muszę przestawić na inne rozumienie.... Tylko jak ?

No invitation :




Do tego wszystkiego poniżej dodałabym żartobliwie, że skoro Finlandia nie jest częścią Skandynawii, nie jest do niej ZAPROSZONA, to może zaproszenia tutaj nie działają. Dlaczego mają zapraszać skoro ich nikt nie zaprasza.

poniedziałek, 2 maja 2011

O tym jak nie dostrzegamy zmian w poprawie jakości życia wszelkiego

Siedząc w bibliotece i usiłując napisać kolejny esej na zaliczenie tak mnie natchnęło jedno spostrzeżenie. Jak my faktycznie dostrzegamy zmiany, zmiany w sposobie myślenia, postrzegania, zachwycania się daną rzeczą. 

I doszłam do smutnego wniosku. NIE DOSTRZEGAMY tego wcale. Po pewnym czasie owa rzecz staję się dla nas typową normalną rzeczą codziennego użytku czy widzenia. 

Jak wtedy spostrzec co było naszym stanem wyjściowym a co jest teraz ? Jak bardzo się zmieniliśmy. Oczywiście chodzi mi tutaj o zmianę na lepsze o rozwój raczej a nie wycofanie się. Chociaż pewnie można zastanowić się nad oba biegunami zmian. 

Wniosek który mi się nasunął po przemyśleniach, brzmi mniej więcej w ten sposób "Aby zauważyć zmianę należy powrócić do źródła, do podstaw i porównać" 

O co mi tutaj chodzi ? 

Na przykładzie mojego życia w Finlandii, prawie po 9 miesiącach pobytu tutaj coraz częściej zaczynam "nie dostrzegać" tego piękna tutaj, rozwiniętej technologi i komfortu życia.
Zaczynam się zastanawiać, ach Polska może nie jest wcale taka zła. Dziwne myślenie bo każdy doskonale wie jak jest, ale ja zaczynam się zastnawiać. A może jednak nie jest taka zła ? 
I co mnie wtedy spotyka ? Jakoś przypadkiem trafiam do tego źródła z powrotem i okazuje się, że się myliłam. 

Finowie jako naród są mili. Przemili, mega mili, mili do zrzygania. Nie powiedzą Ci, że coś im się nie podoba, nie będą narzekać, wytrwają każde złe warunki. Nie podniosą na Ciebie głosu, w ogóle chyba nie mają pojęcia co to jest " złośliwość" są mega prawdomówni. Ta prawdomówność nieczęsto sięga zenitu głupoty...  Każdy jest jednak inny. Nie jest dobrze generalizować. Jednak niektóre cechy dotyczą większości. CO ZA NUDA. Takie dobro wiejące ze wszystkich stron. Chyba za dużo czasu przebywam z Finami i Finkami. 

Aż tu nagle spotyka się Polaka, rozmawia się z nim. Starasz się być miły tak jak Finowie wśród których żyjesz a tu Ci co wyskakuje ? Typowy typ schamiałego człowieka, który rzuca mięsem na prawo i lewo nie wspominając już o najpopularniejszym polskim słowie używanym jako przecinek. 
Uuuu.... Nie jest miło, nie jest miło. No tak ale to taki nasz sposób rozmowy. 

Czytam wypowiedzi, komentarze człowieka, znajomego z Facebooka. Miło jest czasem powrócić do starych śmieci i zobaczyć co w głuszy piszczy. I co widzę ? To samo. Cynizm... Schamienie. Prowokacja. 
I nie , ja nie mówię, że to jest złe, negatywne. To jest typowe dla nas, my tacy jesteśmy. I te cechy są odpowiednie dla nas. My tacy musimy być aby przetrwać w tym środowisku. 


W innym środowisku, inne cechy są potrzebne. 
Ale powróćmy do dostrzegania zmiany.  

Nagle z całego tego znudzenia tym byciem miłym życzliwym i nawet ociupinkę nie agresywnym zauważamy to źródło. Jesteśmy w stanie zauważyć zmianę, progress. 

Siedzę tak tu sobie już tyle czasu. I tak się przyzwyczaiłam do mailowego kontaktowania się ze wszystkimi na około, że nie potrafię sobie wyobrazić jak to można efektowniej zrobić inaczej. 

Piszę do kogoś z Polski. No tak. Odpowiedzi brak. Zapomniałam, że u nas to aby się z kimkolwiek skontaktować to trzeba się nastać pod gabinetem i najęczeć i naczekać zanim się cokolwiek załatwi. Achh... Boskość. Polacy wiedzą jak marnotrawić czas. Po raz kolejny zauważam zmianę. 

Zmianę można zauważyć także nie będąc na miejscu. Mam dość Finlandii. Jadę do domu. I co ? W domu mam dość domu, ja chcę z powrotem!! I tak w kółko.

Ostatnio doznałam kolejnego szoku. Jak bardzo ludzie są ograniczeni umysłowo. Jak bardzo etnocentryczni są choć tego nie widać gołym okiem. Wszystko co inne jest dla nich dziwne, straszne, okropne. No tak ale to taka naturalna reakcja człowieka. Szkoda tylko, że przebywanie z takimi ludźmi psuje humor. Mój humor. Trzeba unikać takich ludzi. Psują tylko samopoczucie. 

A ja tylko tutaj narzekam i narzekam. Ach.... Nie wyzbyłam się jeszcze tej polskiej typowej cechy marudera.

Tyle z przemyśleń z ostatniej chwili. Wracam do pisania eseju.









poniedziałek, 3 stycznia 2011

Przemoc - czyli jak bardzo my jesteśmy zepsuci

Finlandia wydaję się być istnym rajem. Wszystko pięknie zorganizowane , czyste, beztłuszczowe i niskokaloryczne. Ludzie uprawiają dużo sportu, nawet przy -20, szanują się traktują na równi. Brak tam przestępczości, chamstwa czy jakichkolwiek złośliwości gdziekolwiek. Wydaję się to aż niemożliwe, że ludzie są aż tak życzliwi. Faktem jest też , że fińska telewizja jest nudna, bo nie ma w niej żadnych sensacji, żadnych ciekawych typowo fińskich filmów , a zagraniczne są przeważnie te bez przemocy.


Rozmawiając o tym temacie z jednym znajomy finem doszłam do wniosku, że jest to gigantyczna różnica kulturowa, i że to niesamowite jak bardzo jesteśmy zepsuci. Jak bardzo jesteśmy psuci od maleńkiego.

Zaczynając od rycerzy, którzy to dzielnie walczyli o uwolnienie, zawładnięcie czy zdobycie ziemi czy serca ukochanej wybranki i stawali dzielnie w szranki bijąc się o niejedną pannę. Wiele było w historii takich zjawisk gdzie ludzie walczyli dla honoru czy dla jakiegoś celu. Nie pamiętam jednak aby kiedykolwiek ukazywano to w takim świetle, który wskazywałby na straszną tragedię i przemoc występującą w tych zdarzeniach. W wielu momentach historii i kultury ludzie walczyli , Romeo walczył o Julię, pozabijał parę ludzi a na koniec siebie , ale jakoś trudno sobie to uzmysłowić w kategoriach zła i przemocy, raczej traktuje się to jako coś naturalnego , tragiczna miłość tragiczne dzieje ale nigdy nie szufladkuje się takich rzeczy u nas jako - złe, przemoc. Mi osobiście przynajmniej rycerze pozytywnie się kojarzą z walką o honor. Fin natomiast jest w stanie porównać to wszystko do wojny samej w sobie. I chyba tylko w tej materii się zgadzamy, dla mnie wojna kojarzy się z czołgami i zabijaniem dla zabijania - jest zła. Rycerze natomiast walczą o coś innego - nie są źli. Dla Fina wszystko co przejawia odrobinę przemocy jest złe, a nawet bardzo złe.

Jeśli chodzi o wątek przemocy to można zauważyć też różnice w poczuciach humoru. Sądzę, że jesteśmy już tak przesiąknięci tą przemocą i złymi wydarzeniami, że stają się nieraz one dla nas komiczne. Pominę już to, że w wiadomościach telewizyjnych obserwując i słuchając mówią u nas tylko kto kogo zabił, kto kogo zgwałcił i kto kogo przejechał. Dla Fina jedna taka informacja to wielki szok. My jesteśmy tym bombardowani codziennie i tak jakby przyzwyczajeni umysłowo i dlatego też nasze poczucie humoru w tej materii trochę się różni.

Opowiadałam ostatnio mojemu koledze o pewnym wydarzeniu,które gdzieś czytałam bądź oglądałam które wg mnie było tragiczno - komiczne. Gdzie żona zdradzona i będąc w stanie rozwodu wkurzyła się na swojego byłego męża i jednego dnia włamała się do jego mieszkania zabrała jego miecz samurajski, wyskoczyła przez okno i pociachała samochód. Miała nadzieję, że to jego samochód a okazało się, że zniszczyła samochód kogoś innego. Policja przyjechała ale zawiozła ją do szpitalu uznając prawdopodobnie za wariatkę. Dla mnie to komiczne zachowanie. Sądzę, że dla wielu innych ludzi też. To że ktoś się włamuje do domu jest w naszym pojęciu sprawą normalną zdarzającą się u nas w kraju przynajmniej raz w miesiącu jak nie częściej , w pojęciu Fina - ogromniasta tragedia, to że ktoś skacze z okna też może nie jest jakąś nowością, ale że z mieczem samuraja rzuca się na samochód jest przynajmniej dla mnie komiczne. Dla Fina oczywiście tragiczne.

I tak się zaczęłam zastanawiać ile w naszym życiu dookoła jest tej "przemocy" z fińskiego punktu widzenia i doszłam do wniosku, że jest ona wszędzie w naszym życiu. Już od dzieciństwa jest ona nam wpajana jako coś "normalnego" i " komicznego" często. Biorąc pod uwagę zwyczajne bajki gdzie bohaterowie się nawzajem biją młotkami po głowach czy chociażby z lepszych bajek jak Kaczor Donald gdzie sytuacja typu idzie sobie kaczor i poślizguję się o skórkę od banana upada ma na celu wg producentów wywołać u dzieci uśmiech, ten śmiech jest nawet często w takich bajkach wstawiany, bądź często widać jak ktoś się z kogoś śmieje w takich sytuacjach, które wg Finów są uważane za "przemoc" i nic komicznego.  Potem wyrastamy na takich osobników mając przez lata w świadomości , że to typowe normalne komiczne zachowanie. Oczywiście tutaj trochę generalizuję i nie każdy przecież ogląda czy oglądał bajki i brutalne rzeczy w telewizji, ale raczej chodzi mi o to czym nas karmią. Jedyną bajką, która pozbawiona była według mnie tej "przemocy i krzywdy" w wykonaniu fińskim był " Miś uszatek" gdzie kiedy się skaleczył wszyscy się smucili i wytwarzało to w dzieciach trochę więcej wrażliwości na krzywdę ludzką. Widząc jednak model uśmiechania się na czyjąś krzywdę automatycznie programuje się w nas przyzwyczajenie do przemocy i krzywdy. I może też dlatego często jesteśmy na nią nie czuli.

niedziela, 2 stycznia 2011

Fińska umiejętność organizacji czasu

Kiedy wybierałam się do Finlandii , każdy na początku mówił mi, że Finowie są tak świetnie zorganizowani ze wszystkim, że to dlatego wszystko działa im jak w zegarku.Najlepsi organizatorzy na świecie.Po kursie języka fińskiego w Rovaniemi , nie mogłam tego jakoś dokładnie zauważyć w Vaasie. No dobra zorganizowali nam to i owo, wycieczki spotkania i takie tam. Ale to chyba normalne ? Co w tym szczególnego? Gdzie te umiejętności organizacyjne, które tak sobie chwalą?

Przez parę miesięcy pobytu tam, naprawdę nie mogłam tego zauważyć. Poznałam polaka, który tam mieszka i pracuję na codzień, który też mi o tym wspomniał. Dlaczego ja nie mogę tego zauważyć. O co chodzi z tymi umiejętnościami organizacyjnymi.

Odkryłam to dopiero po powrocie do Polski. Spotkałam się z paroma znajomymi, odwiedziłam parę imprez, dobrze mi to zrobiło dla zauważenia różnić. To wtedy mnie olśniło. Domowe imprezy to jedyne co mogłam tutaj na razie porównać jeśli chodzi o sprawy " życiowe z wolną ręką" ( nie mówię tutaj o organizacji studiów, działania firm czy jakichś organizacji).


Po raz kolejny jest to ciekawe zjawisko, że wcześniej tego nie zauważyłam. Jedyne co odczuwałam w Finlandii, to to że jakoś ciekawiej jest. Finowie, czy w ogóle ludzie mieszkający w Finlandii nauczyli się tego rodzaju organizowania imprez. Gospodarz imprezy zazwyczaj organizuje całe zajście, zaczynając od jedzenia , po usadzenie gości i tym podobne, aż po program imprezy.
Niby takie banalne ale jaka różnica. Nie ważne co się dzieje na imprezie, w pewnym momencie gospodarz wstaje i wygłasza coś, proponuję jakiś konkurs czy zabawę dla gości.

Kiedy pierwszy raz tego doświadczyłam, czułam się trochę głupio i dziecinnie. Konkursy czy quizy dla dorosłych ? Co za bzdura myślałam sobie. Ale potem doszłam do wniosku, że to jest tak proste i genialne a my tego w ogóle nie czynimy bo mamy jakieś dziwne stereotypy i rzeczy typu "nie wypada". Ludzie nie ważne w jakim są wieku , zawsze chcą się w takie rzeczy bawić tylko często nie wypada im się przyznać. I tak odwiedzając parę imprez po powrocie do kraju uświadomiłam sobie, że w Finlandii imprezy są zaplanowane. U nas zaplanowany jest tylko tzw "background" by ludzie mieli co jeść co pić gdzie siedzieć , muzyka ewentualnie a reszta to mają się zabawiać sami ze sobą rozmowa. Różnica, która tutaj występuje jest taka, że w Polsce zazwyczaj w towarzystwie znajdzie się taki ktoś, kto albo zacznie opowiadać żarty, albo wyskoczy z czymś, z jakimś pomysłem zrobienia czegoś tu i teraz - spontanicznie, bez żadnych ustaleń typu zróbmy sobie karaoke, chodźmy na spacer, potańczmy, idźmy do baru po coś do jedzenia. A jeśli nawet takiego kogoś nie ma to impreza jest jaka jest i też dobrze.

Będąc na tych imprezach tutaj domowych bądź wyjściowych odczuwałam zatem lekką nudę, gdyż przyzwyczaiłam się do typu zorganizowanych imprez. I nie zdawałam sobie sprawy z jakiego powodu mam takie poczucie nudy. Myślałam, że może to ludzie są nudni.... może muzyka nudna, może miejsce, a może po prostu ja nie mam o czym mówić czy rozmawiać. Nie to po prostu moje przyzwyczajenie do zorganizowania.