niedziela, 12 czerwca 2011

Czy ja jestem jeszcze polska czy już fińska ?

Wróciłam. 

Dziwne uczucie. Niby swój pokój poznaje, jakby się nic nie zmieniło, przecież niedawno go odwiedzałam. 

Wycieczka na uniwerek i pierwsze szoki. Nikt nie jest dla mnie miły! 
Tego się mogłam spodziewać. I to nie to że ktoś był specjalnie nie miły. Ja się chyba po prostu nauczyłam już żyć w milszym społeczeństwie.

Dobrze, że chociaż jest coś do roboty. Bo jak ma się czuć człowiek, który zniknął na rok i zawiązał nowe znajomości gdzie indziej porzucając poprzednie ? 

A może tak nie do końca są porzucone. Wykonałam parę telefonów do tych których kiedyś zwykłam nazywać przyjaciółmi. Oooo i nawet mnie poznali. Zastanawiam się czy moc przyjaźni należałoby teraz mierzyć za pomocą natężenia krzyku , czy innej reakcji spowodowanej tym że mnie ktoś zobaczył bądź usłyszał. Niemniej jednak miło takiego czegoś doświadczyć. Tym bardziej jak się wraca do miejsca gdzie niczego nie można się spodziewać, nie można się spodziewać, że ludzie będą ciągle na tym samym miejscu. 

Na początku jest strach przed spotykaniem ludzi. Polska mowa się trochę zdeformowała. Często występuję myślenie po angielsku i nawet bezmyślnie wypowiadam bądź jestem bliska wypowiedzenia czegoś po angielsku, a potem następuję wstyd. Aj... "Nie wiem jak to powiedzieć"

Lepiej trzymać się więc z dala na początku od ludzi, aby nie zaczęli postrzegać mnie jak "zarozumiałą zza granicy", która tylko pokazuje jak to zna dobrze język. No jeden może i zna, za to drugi się trochę wypaczył. Jednak parę dni wśród rodzinki i wszystko powinno wrócić do normy.

Oczywiście prawie wszystko, z rana słucham sobie nadal radia fińskiego. Mam ogromną ochotę pogadać z kimś po angielsku i to już jest raczej desperackie pragnienie. Obserwuję ludzi jak się zachowują.... Inaczej. 

To mnie denerwuje, proszę do mnie tyle nie mówić.

Proszę się mnie nie pytać.... Ja już jestem nie zdolna opowiadać przez 3 godziny co się wydarzyło a co nie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz